Co robimy w ukryciu
Ukryte bary: żeby się tu dostać, trzeba się wysilić. W Polsce też prężnie działają
Dziś na ukryte bary nikt nie robi nalotów, jak w słynnej scenie z „Pół żartem, pół serio”, gdy jeden z policjantów incognito trafia do domu pogrzebowego, będącego tak naprawdę klubem, i zamawia whisky udającą kawę. W speakeasy, bo tak w amerykańskim slangu nazywa się tajne bary, można teraz legalnie zamówić i spożywać alkohol (i nie tylko – w menu są napoje bezalkoholowe i przekąski). Wyraz pochodzi od słów speak (pol. mówić) i easy (spokojnie), łącznie oznacza to po prostu mówić cicho. Popularyzacja wyrażenia i samego zjawiska wiąże się z czasami prohibicji w Stanach Zjednoczonych (lata 1919–33). Używali go ówcześni barmani, by nie ściągać uwagi niepożądanych osób.
I chociaż dziś rzeczywistość wygląda inaczej – nie obowiązuje zakaz produkcji i spożywania alkoholu, nie trzeba znać tajnego hasła ani pukać, wybijając konkretny rytm – wciąż są to bary schowane, na uboczu, do których nie tak łatwo się dostać. Żeby je odwiedzić, trzeba np. rozwiązać zagadkę na wejściu lub znaleźć ukryte drzwi czy przycisk, który powiadomi obsługę o naszym przybyciu. – Z ulicy nie jesteśmy bardzo widoczni, jedyną wskazówką jest logo z naszą nazwą, które wyświetla się na chodniku. Trafiają do nas głównie goście z polecenia. W przedsionku budynku stoją szafa i pluszowy miś – opowiada (i podpowiada) Mateusz Poloczek, który prowadzi Toy Store w Katowicach. Informacje o tajnych knajpach rozchodzą się zwykle właśnie pocztą pantoflową i przez media społecznościowe.
Aura tajemnicy roztaczająca się wokół współczesnych speakeasies to dziś z jednej strony zabieg marketingowy, mający przyciągnąć klientów unikatowością doświadczenia, ekskluzywnością. Z drugiej strony miejsca tego typu chcą krzewić nową kulturę spożywania alkoholu.