Powoli kończy się wiosna, wchodzimy w okres letni, pojawia się więcej możliwości spędzenia czasu na zewnątrz z rodziną czy przyjaciółmi. Niektórzy zaczynają myśleć o wakacjach, a inni już na nie śmiało wyjeżdżają.
Z typowymi zapachami maja, oprócz oszałamiającego, kwitnącego wszędzie bzu, równie dobrze może się nam kojarzyć aromat zupełnie innego rodzaju: dym z tłuszczu kapiącego na rozżarzone bryłki węgla drzewnego. Sezon grillowy właśnie się rozpoczyna, a znając zamiłowanie rodaków do stania przy ruszcie, wiem, że to wejście w sezon z przytupem. Kiełbasy, kaszanki i inne mięsa zapewne znikają z półek sklepowych z prędkością światła.
Muszę przyznać, że dawno temu sam nie wiedziałem, że można w ogóle myśleć o czymś takim jak bezmięsny grill. Synonimem grilla było mięso – wrzucanie na ruszt czegoś innego mogło znaczyć tyle, że będzie to po prostu dodatek do dania głównego. Jeszcze kilka lat temu, przed przejściem na weganizm, eksperymentowałem z grillowanymi warzywami i owocami. Szczególnie zadowolony jestem z mojego steka z arbuza czy grillowanej sałatki Cezar. Niewiele jednak może się równać z grzybami z rusztu. Dzięki wysokiej zawartości wody trudno je przypalić – nawet niewprawnym amatorom grilla wybaczają naprawdę wiele. Neutralny smak zachęca do eksperymentowania z marynatami, sosami czy przyprawami. Mnóstwo piątego smaku, czyli umami, daje nam poczucie satysfakcji z przygotowanego z nich posiłku. I nie mówię tu wcale o pospolitych pieczarkach, choć i one potrafią pozytywnie zaskoczyć. Na myśli mam boczniaki: te ostrygowate, najczęściej spotykane w naszych sklepach, oraz królewskie – potężne grzyby, które zadziwią niejedną osobę aparycją i smakiem.
By zachęcić do oderwania się choć na moment od mięsnej tradycji i podjęcia próby wykorzystania grzybów na kolejnym grillowaniu, postawiłem na jeden z najłatwiejszych przepisów z mojego arsenału, czyli gyros z boczniaków ostrygowatych.