Najntisy na fali
Najntisy na fali. Dlaczego wracają do naszych wnętrz? Jest smutne wyjaśnienie
Trzeba było trzech dekad, by znów zaczęła nas nęcić eklektyczna stylistyka lat 90. – od której odbiły się lata 2000., późniejsze ekoboho (romantycznie, sielsko, tylko organiczna bawełna) oraz surowy styl loftu (cegła, lampy fabryczne). Przedstawiciele pokolenia Z mówią z kąśliwą wyrozumiałością, że to efekt tęsknoty za młodością, która udziela się ich rodzicom. Zetki same zresztą ulegają retroestetyce „Forresta Gumpa” (1994 r.) i oczywiście serialu „Przyjaciele” (1994 r.). Świadomie sięgają po rzeczy kiczowate, obszerne fasony, rozciągnięte, wymięte i wyblakłe bawełniane bluzy; farbują włosy na jaskrawe kolory, noszą masywne martensy oraz pastelowe lub jarzeniowe dodatki z syntetyków.
Krąży i inne wyjaśnienie, smutniejsze. Sami już nie wierzymy w trafność naszych wyborów konsumenckich, a także nie dajemy wiary, że kultywowane przez ostatnie lata upodobanie do tego, co naturalne, przyjazne środowisku, rzekomo zbliżające nas do stanu dzikości, ma w sobie jakikolwiek autentyzm.
A więc w jaki sposób lata 90. przekładają się na propozycje kolorów, form i mebli w dizajnie i wnętrzarstwie? W magazynach poradnikowych mamy już pełne zestawienie motywów tej dekady. Pole inspiracji jest szerokie: kolorowa terakota, w tym ziemista, rdzawa – czyli to, od czego uciekaliśmy jak najdalej ku bieli i szarości – zabudowa kuchenna z ciemnego drewna, masywne szafy w kolorze mahoniu i dębu. W tworzywach także rattan, kamień, sosna, stal. Wracają łoża z baldachimem, kwiatowe tkaniny i tapicerki, absurdalne dodatki typu poduszka w kształcie ust lub serca albo nieco psychodeliczny lustrzany blat kawowego stolika.
Jeśli jednak przyjrzeć się współczesnym adaptacjom wymienionych motywów, łatwo zauważyć, że niewiele mają wspólnego z oryginałem, mało w nich psychodelii i zaczepki, a więcej wyuczonej ostrożności.