Trudno o bardziej praco- i czasochłonną dziedzinę sztuki niż ręczna animacja. Zwłaszcza kiedy twoim szefem jest Hayao Miyazaki, znany z perfekcjonizmu założyciel japońskiego studia Ghibli. Filmy Miyazakiego powstają latami – ikoniczne stało się czterosekundowe ujęcie, nad którym jego zespół spędził 15 miesięcy – a on sam niechętnie wspomaga się technologią, najchętniej ręcznie rysując klatkę za klatką.
Nietrudno zaś sobie wyobrazić, co 84-letni twórca myśli o zalewającej dziś internet fali generowanych przez AI obrazów w stylu studia Ghibli, nad którym pracował przez dekady. Tymczasem: wrzucasz zdjęcie z wakacji do ChatGPT, wpisujesz odpowiednie polecenie, a po kilku sekundach cieszysz się z ilustracji, na której przypominasz księżniczkę Mononoke.
Niewinna z pozoru zabawa zaczęła przybierać niepokojący obrót – twórcy ChatGPT skarżą się na przeciążone liczbą chętnych serwery, artyści ostrzegają przed łamaniem praw autorskich przy szkoleniu modeli AI, prawnicy – przed zasilaniem ich prywatnymi treściami. A z szaleństwa wokół kopiowania japońskiej animacji postanowili skorzystać politycy.
Emmanuel Macron, dziękujący młodym wolontariuszom w stylu anime, nie budzi może specjalnych kontrowersji, co innego uśmiechnięci kreskówkowi żołnierze na oficjalnym profilu armii Izraela. Najdalej posunął się administrator oficjalnego profilu Białego Domu, wrzucając na X przeróbkę zdjęcia aresztowanej za handel narkotykami imigrantki. Dość wierną, jak widać po upublicznionym w tym samym poście prawdziwym wizerunku zatrzymanej kobiety.
Z duchem studia Ghibli nie ma to wszystko nic wspólnego – produkcje Miyazakiego są z gruntu antysystemowe. Sprzeciwiają się korporacyjnym regułom stechnicyzowanego świata dorosłych, szukając ucieczki w powrocie do dziecięcych fantazji i celebracji natury.