Warkocz na szczęście
Warkocz na szczęście: przepis na turecką chałkę z dodatkami. Ten aromat zniewala
W Stambule, mieście palimpseście, wszystko ma drugie dno. Miałem tę świadomość, kiedy patrzyłem na piętrzące się chałki na półkach w piekarni. Ich zapach zniewalał i w ogóle nie kojarzył się z aromatem pieczywa znad Wisły. Napis na kartce przed nimi głosił, że patrzę na paskalya çöreği. Brak skojarzeń było chyba po mnie widać, bo sprzedawca zapytał, czy wiem co to. Odpowiedziałem, że wiem, przecież chałkę w Polsce wszyscy dobrze znają. Dodałem kilka słów o kulturze żydowskiej, różnicy między chałkami i liczyłem na to, że to, co usłyszę od piekarza, będzie rezonowało z tym, co powiedziałem.
A jednak nie. – Czujesz zapach? – usłyszałem. Pokiwałem głową. – Turecką chałkę doprawia się mahlepem, czyli mielonymi nasionami wiśni wonnej. No i powinieneś wiedzieć, że paskalya to nie do końca jest wypiek turecki. Jej korzenie tkwią gdzieś w Grecji i Armenii. To Grecy i Ormianie w Stambule piekli chałki w okolicach Wielkanocy i to oni są odpowiedzialni za wprowadzenie ich na stambulskie stoły, gdzie rozgościły się na tyle dobrze, że można je dziś kupić przez cały rok.
Dręczyła mnie kwestia kształtu paskalyi, warkocza ewidentnie kojarzącego się z chałką. Odpowiedź piekarza przekonała mnie, że kuchnia to skarbnica pamięci. Okazało się, że zaplatanie ciasta było wyrazem dawnej wiary, jeszcze z czasów gdy Egiptem rządziła pochodząca z Macedonii dynastia Ptolemeuszy. Wierzono wtedy, że zaplatanie warkoczy ma moc odstraszania złych duchów i przynosi szczęście. Grecy zaś jako naród żeglarzy wiarę tę przenieśli w różne zakątki Morza Śródziemnego. Kolejne stulecia przyniosły zmiany religijne, ale pamięć o ochronnej mocy warkoczy została. W Stambule wspomina się obyczaje greckich sąsiadów, którzy w Wielki Czwartek wypiekali pachnące mahlepem bochenki i obdzielali nimi sąsiadów, nie zważając na to, kto jaką religię wyznaje.