Megastatkiem w piękny rejs
Megastatkiem w piękny rejs. Urlopowicze kochają, miejscowi nie znoszą
Raz w życiu widziałam, jak olbrzymi wycieczkowiec powoli wpływa do portu w Wenecji. Tego się nie da „odzobaczyć”. To jakby wieżowiec z centrum Londynu powoli wsuwał się między filigranowe pałace, małe niczym zabawki na jego tle. A potem gigant cumuje i wylewają się z niego tysiące turystów, którzy giną w wąskich uliczkach.
Nic dziwnego, że wenecjanie nie lubią statków wycieczkowych. W wielu oknach miasta widywałam transparenty z napisem: „Nie dla wielkich statków!”. Tym bardziej że w 2019 r. jeden z nich – aż trzynastopiętrowy – zderzył się z mniejszym i uszkodził nadbrzeże, raniąc pięć osób. Na szczęście w 2021 r. rząd Wenecji zakazał statkom powyżej 25 tys. ton wpływania do kanału Giudecca. Stało się to po tym, jak UNESCO zagroziło, że wpisze Wenecję na listę „dziedzictwa w zagrożeniu”.
Wycieczkowce nie mają dobrego piaru również w innych historycznych miastach. Kilka z nich także podjęło kroki, by ograniczyć ich ruch. Na przykład Dubrownik od 2018 r. wpuszcza do portu dziennie tylko dwa statki i 8 tys. pasażerów. Z kolei w Amsterdamie wycieczkowce muszą płacić specjalny podatek za „jednodniowego turystę” – 14,50 euro za osobę.
Statki wycieczkowe są właściwie symbolem nadmiernej turystyki. Turyści, których setki wysypują się z pokładów, nie przyniosą miastu żadnego zysku – nie zjedzą w restauracji, nie przenocują w hotelu – to wszystko mają zapewnione na statku. Może kupią pocztówkę za dwa euro, ale raczej skoncentrują się na robieniu zdjęć. Dodatkowo megastatki nie są zbyt ekologiczne – wydzielają tlenki siarki (co zanieczyszcza powietrze), wypuszczają do wody ścieki z łazienek, toalet i pralni. Są dane, że statek na 3 tys. osób produkuje aż 10 basenów szarej wody dziennie.