Zmatchowani
Matcha wypiera espresso, dziś to i napój, i świetny biznes. Skąd przyszła ta moda?
Intensywnie zielona, z kontrastującą białą pianką, świetnie prezentuje się na rolkach i zdjęciach. O co chodzi w tej modzie? Czy to chwilowy trend, który przeminie niczym woń olejków CBD (równie popularnych kilka sezonów wcześniej), czy jednak przejaw wzrostu świadomości młodego pokolenia, które z dużą dbałością pielęgnuje zdrowe nawyki żywieniowe? Bogata w minerały, antyoksydanty i witaminy matcha świetnie się w to zjawisko wpisuje.
Dla mniej wtajemniczonych: matcha to odmiana zielonej herbaty, która jednak nie rośnie tradycyjnie na słońcu, ale jest uprawiana metodą zacieniania krzewów (trzy–cztery tygodnie przed zbiorami). Technika ta sprawia, że wzrasta w niej ilość chlorofilu (stąd zielony kolor) i aminokwasów. Dodatkowo do produkcji matchy zużywane są całe liście. Suszy się je, a potem miele na drobny proszek. Dzięki temu napój nie jest tylko naparem z liści – jak w przypadku tradycyjnej herbaty.
Popularność na Zachodzie, a konkretnie w Stanach Zjednoczonych, matcha zaczęła zdobywać już kilkanaście lat temu. Początkowo promowały ją kawiarnie w Nowym Jorku i Los Angeles, a gdy głośno mówić zaczęły o niej takie celebrytki jak Gwyneth Paltrow czy Kylie Jenner, trudno już było ten trend zatrzymać. W Polsce jest podobnie – w ciepłym aromacie matchy ogrzewają się influencerki, które ją promują, sprzedają, a nawet tworzą własne matchokawiarnie („matcharnie”) czy też firmy odzieżowe, które sygnują jej nazwą swoje (a jakże) zielone sukienki.
Na Wschodzie matcha popularna jest od wieków, a legendy o jej pochodzeniu to wypadkowa nuty romantyzmu i zręcznych technik marketingowych: japońscy mnisi i samuraje, medytacja zen, „harmonijne połączenie pobudzenia i spokoju”, celebrowanie, z rytuałem zarówno picia, jak i umiejętnego parzenia.