Morawy poza czasem
Morawy: sielankowy raj dla rowerzystów i nie tylko. Drogi świetne, widoki piękne
Morela spada prosto z drzewa na rozłożony przed namiotem śpiwór. Tuż obok na turystycznej kuchence pyrka kawiarka. Gdybym miała powiedzieć, co z Morawami kojarzy mi się najbardziej, najpierw wymieniłabym leniwe poranki przed ruszeniem w dalszą drogę rowerem, a zaraz po nich: śliwki, morele, winogrona i czereśnie. Owoce rosnące między innymi na kempingu, który regularnie odwiedzamy – urządzonym w XVIII-wiecznym gospodarstwie w małej wsi Novy Přerov na granicy czesko-austriackiej.
Kilkanaście kilometrów dalej na wschód znajduje się Mikulov. To chyba jedyne morawskie miasteczko popularne wśród Polaków – leży przy trasie do Austrii i nad Adriatyk, i jest doskonałym punktem noclegowym w drodze na narty albo wakacje. Często słyszy się tu język polski. W sumie nic dziwnego, że przyjezdnych w bród – Mikulov ma dużo uroku, imponujący zamek, stary kirkut, kilka wież widokowych, klimatyczne uliczki z kawiarenkami i winiarniami. Bardziej zaskakuje, że dalej na zachód spotykamy niemal wyłącznie turystów z Czech. Na moim ulubionym kempingu są to głównie rodzice z małymi dziećmi; przyjeżdżają tu z rowerami w różnych rozmiarach. Mikulov z Novym Přerovem łączy ścieżka idealna – pośród winnic i pól pszenicy, z zającami czmychającymi spod kół. Właściwie nie ma na niej nikogo oprócz rowerzystów – dla samochodów jest zamknięta, a dla pieszych zbyt długa. Dlatego bezpiecznie poruszają się po niej całe rodziny.
Inne drogi dla rowerów też są fantastyczne, widoki – piękne, a na rowerzystów czekają urocze barki, w których można przystanąć na gazowaną lemoniadę w niemal fluorescencyjnym kolorze, nazywaną po prostu „żółta”, na lody albo wino. Rozczulająca jest dbałość, z jaką miejscowi tworzą elegancki lokal w środku pola, winnicy czy przy torach.