Miasto od podszewki
Zaglądamy do Lubeki. Te historyczne mikroświaty łatwo przeoczyć, a szkoda
Gudrun Neuper do ciastek podaje wodę z syropem różanym. Sama go przygotowała. Do tego jeszcze suszone płatki róż – wszystko z kwiatów rosnących tuż przed jej domem. Adres zobowiązuje: w końcu mieszka przy Rosengang – Różanym Zaułku. Siadamy pod jej oknem, gdzie w wąziutkiej alejce stoją ławka i stolik z krzesłami. W uliczce – Gudrun śmieje się, gdy używam tego słowa – jest 14 mikrokamienic z dwupoziomowymi mieszkankami o powierzchni 25–35 m kw. To jeden z tzw. gänge i höfe, tak charakterystycznych dla Lubeki. Pierwsze słowo oznacza „przejścia” lub „korytarze”, drugie – „podwórka” albo „dziedzińce”. Ale to określenie „zaułek” najlepiej oddaje ich charakter. Kiedyś takich miejsc było ok. 180, do dziś zachowała się mniej więcej połowa. Są reliktem średniowiecza. W XIV w., w czasach hanzeatyckiej potęgi Lubeki, zamożni kupcy i mieszczanie zaczęli budować na tyłach swoich kamienic liche budy, które wynajmowali dniówkowym robotnikom, służbie czy rodzinom marynarzy. W kolejnych wiekach miejsce drewnianych oryginałów zajęły ceglane odpowiedniki.
Przechadzając się po lubeckiej starówce, łatwo przeoczyć te historyczne mikroświaty. Najczęściej prowadzą do nich bramy z wąskimi korytarzami, opatrzone zabytkowymi tabliczkami. Po drugiej stronie lądujemy w zupełnie innej rzeczywistości – jakbyśmy teleportowali się z miasta na wieś. Zastawiona samochodami ulica, często pełna knajp i ludzi, zamienia się w sielski zakątek, pełen przydomowych ogródków, rabatek, doniczek, ławek i stołów. Do tego okna z koronkowymi zazdrostkami albo bibelotami ustawionymi na parapecie. Choć nie wszystkie przejścia są aż tak wąskie, a mieszkania aż tak małe jak w Rosengang, metraże raczej nie odpowiadają współczesnym standardom i potrzebom.