Płeć niegdyś zwana brzydką
Płeć niegdyś zwana brzydką? Tak rośnie w siłę branża męskiego beauty
Platforma badawcza Gitnux szacuje, że mężczyźni stanowią już prawie 20 proc. klientów globalnego rynku produktów do pielęgnacji skóry. Kupują specyfiki za ok. 40 mld dol., a w 2030 r., jeśli wierzyć prognozom, wydadzą na nie 67 mld. A dlaczego nie wierzyć, skoro płeć niegdyś zwana brzydką do swoich kieszeni sięga coraz głębiej?
Dla przykładu: w linii Sisleÿum for Men marki Sisley („Nikt nie chce mieć zmarszczek!”, przekonuje oferujący ją sklep notino.pl) można znaleźć krem z fiołkiem trójbarwnym, masłem shea i malachitem w cenie 1240 zł za 50 ml. Maska wielofunkcyjna do twarzy brandu Eisenberg to wydatek rzędu 458 zł. W sklepie facemen.pl z kolei bestsellerami są produkty marki MMUK Man, w tym „kosmetyczne arcydzieło w formie luksusowego lekkiego podkładu o płynnej konsystencji” (149,90 zł). Jednocześnie jednak męski segment beauty sięga po klienta nieśmiałego, nieskłonnego jeszcze wydawać na swoją urodę większych pieniędzy. Tu królują – dobrze zresztą przez znawców oceniane – kosmetyki Tołpy, w tym krem pod oczy z guaraną (15,10 zł), a także chłodzący żel do twarzy Isana Men po 12,79 zł z Rossmanna i hydrożelowe płatki pod oczy Balea Men po 3,99 zł z drogerii DM.
Szok? Ani trochę. – Ciągle istnieje przekonanie, że mężczyźni myją twarz samą wodą oraz używają jednego ręcznika do wszystkiego. Tymczasem w siłę rośnie trend na przemyślaną, wieloetapową pielęgnację skóry. Możliwe, że skincare po prostu stała się oczywistą częścią dbania o siebie. Swoją drogą podkradanie kosmetyków partnerkom wcale nie jest miejską legendą – wyjaśnia Piotr Kowalski, ekspert od męskiej urody magazynu „GQ Poland”.
Nierzadko jednak z mężczyzną trzeba jak z niemowlakiem. Pomachać grzechotką, by odwrócić uwagę i wepchnąć w usta łyżeczkę kleiku.