Posiorbiemy razem?
Posiorbiemy razem? W Paragwaju zwyczaj picia tereré jest jak fajka pokoju
Chcecie się z nami napić? – zagaduje nas na ulicy grupa nastolatków. Ktoś wyciąga rękę z wąskim, obitym skórą kubkiem – guampą – i metalową słomką z sitkiem na końcu, nazywaną bombilla. Susz yerba mate zalali lodowatą wodą z dużego termosu w takie same wzory, jak te zdobiące naczynie do picia. Termos ma nawet specjalny uchwyt na guampę – w Paragwaju zwykle sprzedaje się takie właśnie zestawy. Zawsze z jednym kubkiem, nie dlatego, że tereré pija się samotnie, tylko dlatego, że nawet obcych częstuje się nim z własnego naczynia.
Zaproszenie od zupełnie obcych ludzi zdarzyło nam się tylko raz, ale tereré piliśmy również z przypadkowo spotkanym fryzjerem, kierowcami, przewodniczką i niemal z każdym, z kim spędziliśmy ciut więcej czasu. Z Rosą – młodą kobietą, która opiekowała się ranczem w regionie Chaco, gdzie mieszkaliśmy przez kilka dni – spotykaliśmy się na tereré codziennie przed południem. Czasem dołączał jej mąż i dzieci. Guampa krążyła z rąk do rąk i wszyscy piliśmy przez tę samą bombillę. To było przed pandemią, zatem kwestie zdrowotne nie zaprzątały nam nadmiernie głowy, a odmówić nie wypadało. Nie do końca też zdawaliśmy sobie jeszcze sprawę, jak głęboko ów rytuał jest zakorzeniony w paragwajskiej kulturze.
Guaranie, rdzenni mieszkańcy terenów, które dziś są pograniczem Paragwaju, Argentyny i Brazylii, od dawna używali liści rośliny ka’a, nazwanej później yerba mate, a po polsku ostrokrzewem paragwajskim. Po konkwiście roślina szybko zyskała popularność wśród Hiszpanów. W 1596 r. pewien zakonnik narzekał, że sączą napar od rana do nocy, co wzmaga ich lenistwo; inny nazywał wręcz yerbę diabelskim zielem. Dla Guaran miała ona jednak znaczenie magiczne i lecznicze, kolonizatorzy zaś szybko zwietrzyli interes i zaczęli handlować suszem na szeroką skalę.