Choinka i diabelski młyn
Choinka i diabelski młyn, czyli fenomen świątecznych jarmarków (i paragonów grozy)
Tradycja jarmarku bożonarodzeniowego wywodzi się ze średniowiecznych miast niemieckich – targi, na których można było się zaopatrzyć w mięso i inne zimowe zapasy, od XIV w. zaczęły nabierać świątecznego charakteru. Pojawiły się zabawki, występy i grzane napoje. Dziś, podobnie jak kalendarze ze słodkościami, są nieodłącznym elementem adwentu w całej Europie – przyciągają zarówno mieszkańców, jak i turystów.
Od kilku lat obecne są także w polskich miastach. W bożonarodzeniowy jarmark zmienia się wrocławski rynek. W Poznaniu są urządzone aż trzy targowiska (w tym na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich). Gdańska impreza na Targu Węglowym chwali się tytułem „najlepszego jarmarku Europy” (przyznanym przez internautów w plebiscycie Europe’s Best Destinations). Szczecin zaś, który rynku nie posiada, na jarmark zaadaptował dawną aleję Kwiatową i plac Lotników – więc w miejscu dawnego pomnika Wdzięczności dla Armii Radzieckiej co roku kręci się karuzela. Katowice z kolei zachwycają ruchomymi scenami świątecznymi – ożywione ukrytym mechanizmem lalki odgrywają postaci z baśni i świątecznych legend. W warsztacie elfów produkujących zabawki ktoś umieścił nalepkę „POLISH COMPANY”, żeby tej niemieckiej tradycji nadać trochę polskiego sznytu.
Wpływów niemieckich na jarmarkach jest wiele – i nie chodzi tylko o to, że do Wrocławia elementy jarmarku przyjeżdżają prosto od naszych zachodnich sąsiadów. Najbardziej charakterystyczne są piętrowe drewniane wiatraki świąteczne, czyli gigantyczne wersje piramid bożonarodzeniowych (Weihnachtspyramiden). To rodzaj świeczników, w których gorące powietrze kręci karuzelą z postaciami z jasełek. Polskie tradycje reprezentują szopki – najlepiej żywe! – i góralskie sery podawane z żurawiną.