Dlaczego zmierzam?
Dokąd będziemy podróżować w 2026 roku? Wszystko jedno, byle z sensem
W połowie XIX w. Thomas Cook zorganizował pierwszą wycieczkę turystyczną. Zabrał grupę kilkuset osób z Leicester do odległego o kilkanaście mil Loughborough na zjazd abstynentów. Chciał im pokazać, że lepiej wydać pieniądze na podróż niż na alkohol. To wydarzenie uważa się za początek masowej turystyki. Zaraz potem Cook otworzył pierwsze na świecie biuro podróży; w jego ofercie szybko znalazły się wycieczki do wielu europejskich krajów, a nawet do Egiptu. Od tego czasu podróżowanie zaczęło być postrzegane jako festiwal „destynacji turystycznych” – Indonezja, Hawaje, Kostaryka, do wyboru, do koloru.
Niemal 200 lat po tej pierwszej wyprawie do Loughborough masowa turystyka dociera niemal do każdego zakątka na świecie, a tłumy turystów w Paryżu czy na Bali zostawiają za sobą spaloną ziemię. Słynne „destynacje” uginają się pod ciężarem własnej popularności: tłumy utrudniają życie mieszkańcom, a sobie samym sensowne obcowanie z kultowym miejscem. Barcelona, Wenecja, Dubrownik, Santorini – trudno wybrać się tam w sezonie i oglądać coś innego niż dzikie tłumy. Dodatkowo częste latanie generuje ślad węglowy, który przyczynia się do pogłębiania globalnego ocieplenia. I wreszcie – wiele popularnych miejsc właśnie przez rosnące temperatury straciło na atrakcyjności. Sycylia w sierpniu? Tylko jeżeli nie opuścimy klimatyzowanego hotelu.
Dlatego dzisiaj, zamiast wymyślać kolejny trend na podróżowanie rodzinne albo city-break, potrzebujemy przedefiniować myślenie o tym, czym właściwie jest turystyka. Zamiast zadawać sobie dobrze znane pytanie: „Dokąd pojadę w tym roku?” i odhaczać kolejne cele z listy marzeń, lepiej zastanowić się, dlaczego właściwie chcemy wyprawić się w podróż.
Czytaj też: