Jeszcze rok temu z ulicy Wczasowej w Rytlu nie było widać torów. Zasłaniał je las. Miękki kolejowy łoskot, przefiltrowany przez iglastą siatkę, kołysał do snu. Dziś tory widać i słychać – zmodernizowanym za unijne pieniądze traktem suną składy wypełnione posegregowaną grubizną. Dźwięk nie jest już jednak niczym stłumiony. Wyostrzył się. Ale i spowszedniał, tak jak wizg pił, stukot ramion kombajnów zrębowych. W kulminacyjnym momencie było ich tu ponad 170.
Może i dobrze, bo szum, taki nieokreślony, jak ten od wiatru, brzmi złowrogo, mówią ci, co przeżyli tę noc na miejscu. Żywioł urządził wtedy stroboskopową dyskotekę, wicher wył tak głośno, że nie było słychać, jak łamały się drzewa.
– Wiatr sprawia, że czuję się podminowany – przyznaje Łukasz Ossowski, sołtys Rytla. Tamtej nocy oglądał z teściem mistrzostwa świata w lekkiej atletyce, kula albo młot, dokładnie nie pamięta, ale na pewno Polacy. Pierwszy siadł sygnał w kablówce, zignorował. Nie raz już tak było. Ale potem zobaczył, jak zabrało wielką ogrodową trampolinę. Błysk, stoi, błysk, odleciała. Czas na kościelnym zegarze zatrzymał się na 22.35.
To niezwykle dziwne, że zwierzyna wyczuwa niebezpieczeństwo
Potem przyszła cisza. Ptasie, kocie ciałka wszędzie; nie zdążyły uciec. Tylko zwierzyna leśna sobie poradziła; ktoś, kto godzinę przed nawałnicą zszedł z ambony, raportował, że widział na jednej leśnej polanie: jelenie, daniele, lisy, zające obok siebie, jakby czekały na sygnał do ewakuacji. Znaleziono tylko jedną martwą łanię; nie zdążyła uskoczyć przed walącym się drzewem.
Ptaki wróciły dopiero na wiosnę. Zmienił się rejestr treli; w koronach powalonych drzew pojawiają się nowe gatunki. Drozd śpiewak z wiatrołomu w leśnictwie Zdroje, który – decyzją leśników – ma zostać nieuprzątnięty, uwił gniazdo na szczycie drzazgi po złamanej sośnie.