W drugiej połowie roku w Stanach Zjednoczonych zostaną opublikowane dokumenty mogące kojarzyć się z peerelowskimi planami pięcioletnimi. Różnią się jednak od nich nie tylko tym, że obejmują okres dziesięcioletni – powstają dzięki współpracy przedstawicieli środowisk naukowych i finansujących naukę agencji rządowych, której patronuje National Research Council (NRC). Na początku trwających od półtora roku dyskusji każdy taki dokument był tylko luźnym spisem życzeń – jego postać finalna to lista priorytetowych badań z załączonym kosztorysem.
Amerykanie powtarzają tę procedurę co dziesięć lat i nieodmiennie największe zainteresowanie przeciętnego podatnika budzą plany astronomów. Pamiętając o tym, tygodnik „Nature” wysłał reportera na nieoficjalne spotkanie z tzw. dobrze poinformowanymi osobami, aby dowiedzieć się czegoś o krystalizującej się wizji badań Wszechświata. Jak więc ma wyglądać naukowy atak na kosmos?
Najwyższy priorytet przyznano projektowi zmasowanego uderzenia frontalnego. Za pomocą specjalnie w tym celu skonstruowanego teleskopu astronomowie zamierzają śledzić wszystko, co widać na niebie (na razie tylko na półkuli południowej), sięgając do obiektów ponad 600 mln razy słabszych niż te, które w dobrych warunkach można dostrzec dobrym gołym okiem. Ta – chciałoby się powiedzieć – prymitywna taktyka jest potencjalnie bardzo skuteczna. Trzeba tylko pokonać drobne problemy logistyczne związane z przetwarzaniem kilkuset otrzymywanych co noc obrazów o rozmiarach 3,2 gigapiksela (spodziewany roczny plon podglądania połowy kosmosu zapełniłby prawie pół miliona standardowych płyt DVD).