Gdziekolwiek człowiek się pojawiał, tam szybko znikały największe gatunki zwierząt, szczególnie ssaki. 40 tys. lat temu, po zasiedleniu Australii, wyginęły gigantyczne kangury i lwy workowate. Ludzie, którzy pojawili się w Ameryce Północnej przed 12 tys. lat, wytępili konie, wielbłądy, mamuty, tygrysy szablozębne i kilka gatunków dużych antylop. Około X w. naszej ery Homo sapiens wybił na Madagaskarze trzymetrowe, ważące do pół tony mamutaki – największe ptaki, jakie kiedykolwiek żyły na Ziemi. Nielotne ptaki moa z Nowej Zelandii przetrwały obok Maorysów kilka wieków; ostatnie osobniki padły w XVII w.
Gdy żeglujący po świecie mieszkańcy Starego Kontynentu zaczęli penetrować inne wyspy, z Mauritiusa zniknął ptak dronta dodo. Wyspiarska fauna, której gatunki tworzą ograniczone populacje, ponosiła największe straty – nie była w stanie odbudować swoich stad i znikała.
Gatunki z kontynentów – wyniszczone w jednym miejscu, odradzały się w innym, a potem wracały do swoich siedlisk. Ale nie wszystkie. W ciągu ostatnich 500 lat wyginęło 76 spośród 5488 przedstawicieli ssaków. Jak wynika z Czerwonej Księgi Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN), dziś narażone na wyginięcie są 583 gatunki, zagrożonych – 348, a skrajnie zagrożonych – 162. W sumie prawie co piąty nie może być pewien najbliższej przyszłości.
W najtrudniejszej sytuacji są naczelne – ssaki najbliższe człowiekowi. Wśród nich: goryl wschodni, szympans i orangutan. Na skraju istnienia znalazła się prawie połowa gatunków żyjących w oceanach; według Czerwonej Księgi IUCN, na liście „skazańców” znalazły się: płetwal błękitny, wieloryb biskajski, finwal i wydra morska.