Karol Jałochowski: – Mówią o panu: heretyk. To cecha wrodzona czy nabyta?
Freeman Dyson: – Przypuszczam, że chodzi głównie o rodzinę. Oboje rodzice byli heretykami w ten sam sposób. Nie przestawali kwestionować tego, co do nich mówiono. Prawdopodobnie więc nabrałem tego nawyku za młodu. Ale nie wydaje mi się to szczególnie niezwykłe.
Z której herezji jest pan najbardziej dumny?
To zależy. Jednego dnia interesuje mnie jeden temat, następnego inny. Ostatnio na przykład przygotowywałem wykład z okazji setnej rocznicy urodzin Subrahmanyana Chandrasekhara. Był wspaniałym astronomem i świetnym kompanem. On też był niemodny. O tym właśnie będę mówił – o niemodnej nauce, którą uprawiał. Chandrasekhar powracał do XIX-wiecznej tradycji studiowania problemów, które większości innych astronomów wydawały się nieciekawe. A on uważał je za matematycznie piękne. Prowadził obliczenia w tradycyjny sposób – na kartce, z ołówkiem w ręku. Młodzi ludzie nie zawracają sobie tym dziś głowy. Wrzucają problem do komputera i czekają na wynik. To też rodzaj herezji – staroświecka analiza matematyczna, która pozwala wejrzeć w problem znacznie głębiej niż program komputerowy. To zanikająca sztuka. Chandrasekhar był w niej mistrzem. Szczególnie w przypadku czarnych dziur. Rozumiał je jak nikt inny na świecie. Doszedł do tej wiedzy własną ścieżką. Nie z komputerem, ale wykorzystując algebrę. O tym właśnie myślę ostatnio - o przetrwaniu staroświeckiej nauki.
Mawia się o kryzysie nauk podstawowych, szczególnie fizyki teoretycznej.