Już 14 miesiąc pan Wiesław przebywa w Klinice Chirurgii i Żywienia Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w szpitalu im. Orłowskiego. Trafił tu z północy Polski, gdzie chirurdzy tak zapamiętale walczyli z jego chorobą jelit, że po kawałku wycinali fragmenty, aż przez nieuwagę podcięli tzw. krezkę, uszkadzając naczynia i nerwy dochodzące do pozostałej części jelita cienkiego. Aby nie pozostawić w organizmie martwego narządu, musieli ostatecznie usunąć go w całości. Co kilkanaście dni 35-letni mężczyzna wpadał w sepsę, gdyż wchłaniał drobnoustroje niewiadomego pochodzenia.
Inny pacjent to pan Władysław – na koncie 34 operacje brzucha. Obok na sali Robert, kilkunastoletni chłopak po wypadku, z pękniętą dwunastnicą. W ciągu dwóch miesięcy miał 25 operacji przewodu pokarmowego. – Gdy przewieziono go na nasz oddział, ważył 29 kg – opowiada dr hab. Marek Pertkiewicz, szef kliniki. – Nie umrze. Inni też przeżyją.
Pacjent bez jelit, szpital bez pieniędzy
W Polsce już od wielu lat wiedzą, że to miejsce jest dla wielu chorych ostatnią deską ratunku. Telefony dzwonią niemal codziennie, wciąż z tymi samymi pytaniami: da się coś jeszcze zrobić, możemy wam przekazać pacjenta? Dopytują i proszą nie tylko rodziny tych skrajnie wycieńczonych chorych, ale też lekarze z oddziałów chirurgicznych, w których podczas operacji – jak u Wiesława – coś poszło nie tak albo po zabiegu wdało się zakażenie, z którym w lokalnym szpitalu nie można sobie poradzić. – Leczenie tak ciężko chorych wymaga umiejętności i doświadczenia, lecz również cierpliwości i czasu – przyznaje Pertkiewicz.