Najważniejsze było to, co dziewczyny mają w palcach. – Dziewczyny, czyli maszynistki – precyzuje Jan Klimowicz. – To do nich należało dostosować polską klawiaturę komputerową. A nie na odwrót, jak to później zrobiono. Bez wahania przyjęliśmy więc standard maszyny do pisania, do którego były przyzwyczajone – wspomina autor systemu kodowania znaków oraz klawiatury, w które wyposażona była Mazovia, czyli polska odpowiedź na IBM.
Komputer skonstruowany w połowie lat 80. w Instytucie Maszyn Matematycznych był w istocie klonem amerykańskiego. Jak wspominają dziś osoby, które miały okazję korzystać z Mazovii, działała całkiem sprawnie, czyli „nie wieszała się”. Miała jednak podwójnego pecha. Przez niego być może Polacy pozostają narodem wyjątkowym w świecie informatyki, bo niekorzystającym z klawiatury dostosowanej do własnego języka – w przeciwieństwie do Czechów, Chorwatów, Portugalczyków, Rosjan, Chińczyków czy Egipcjan.
Pech zasadniczy polegał na tym, że polski przemysł – konkretnie kilkanaście zrzeszonych w tym celu firm – nie był w stanie produkować seryjnie ani Mazovii, ani polskich klawiatur. – Brakowało nam odpowiedników niektórych amerykańskich podzespołów – tłumaczy Klimowicz. To opóźniło projekt, lecz go nie zatrzymało. – Przenieśliśmy produkcję do firmy polonijnej Ipaco, a części zamawialiśmy na Tajwanie. Komputery kupował Narodowy Bank Polski, przyjmując tym samym nasz sposób kodowania oraz układ klawiatury za standard.
Na oddziałach NBP oraz krótkim występie w filmie „Pan Kleks w kosmosie” w roli wyposażenia Centrum Dowodzenia Siłami Kosmicznymi zakończyła się jednak kariera polskiego IBM. Konkurencję – to ten drugi pech – Mazovia przegrała z rozpędzającym się właśnie tanim importem sprzętu informatycznego z Azji.