Każdy, kto obejrzał którąś z części filmu „Star Trek”, prawdopodobnie wie, kim są Klingoni – przedstawiciele wojowniczej rasy obcych z planety Kronos. Załoga statku USS Enterprise musiała sobie radzić nie tylko z ich trudnym, wybuchowym charakterem, ale także z barierą językową. Na szczęście miała pod ręką uniwersalnego tłumacza, wyglądem przypominającego dużą latarkę (w trakcie trwania serii parokrotnie zmieniał formę).
Uniwersalny tłumacz to fikcja – nikomu dotąd nie udało się go stworzyć, co nie znaczy, że się tego nie próbuje. Od lat działają tłumacze maszynowi – programy automatycznie przekładające tekst pisany z jednego języka na drugi i są one coraz doskonalsze.
Słowo, nie zdanie
Tłumaczenie maszynowe ma długą historię, która wiąże się przede wszystkim z przekładem tekstów pisanych. Pierwsze wzmianki dotyczące tego pomysłu sięgają XVII w. i odnoszą się do wielkich uczonych – Gottfrieda Wilhelma von Leibniza oraz René Descartesa. Opracowali oni koncepcję tzw. słowników mechanicznych – urządzeń działających ni mniej, ni więcej jak nasze komputerowe słowniki. Po wprowadzeniu do nich słowa maszyna natychmiast odnajdowałaby jego tłumaczenie. Niestety, ten pomysł nigdy się nie ziścił i na powstanie pierwszego mechanicznego tłumacza trzeba było poczekać do lat 30. XX w.
Wówczas francuski inżynier armeńskiego pochodzenia Georges Artsrouni i Rosjanin Piotr Smirnow Trojański niezależnie opatentowali prototypy tłumaczy maszynowych. Urządzenie Artsrouniego, nazwane mechanicznym mózgiem, używało specjalnych taśm papieru, szerokich na 40 cm i długości nawet do 40 m, zawierających hasła i ich tłumaczenia.