Mnie puszcza wypuszcza
Rozmowa z Izabelą Stachowicz o odkrywaniu nowych gatunków motyli
Hanna Halek: – Lubi pani znikać?
Izabela Stachowicz: – O, tak. Bardzo lubię sytuacje, gdy nie mam zasięgu i nikt nie może się ze mną skontaktować... serio. To jest właśnie wolność – stan, kiedy wszystko, oprócz pogody, zależy ode mnie.
Tylko dlaczego szukać go aż w Wenezueli?
Moja przyjaźń z puszczą – a nie jak nazywa ją większość ludzi, dżunglą, bo dżunglę mamy jedynie w Indiach – rosła stopniowo. Po raz pierwszy pojawiłam się tam na kursie ekologii tropikalnej zorganizowanym przez Uniwersytet Jagielloński. Trafiliśmy na La Gran Sabana, gdzie znad morza sawanny wyrasta zbudowany z prekambryjskiego piaskowca Tramén Tepui. Tepui, bo takich wielkich gór stołowych jest więcej, to po ichniemu „domy bogów”, samotne, niedostępne szczyty spowite chmurami, mgłą... I my, z koleżanką, jak małe dziewczynki stanęłyśmy zdębiałe, spojrzałyśmy w górę i powiedziałyśmy: Chcemy! (śmiech). A kiedy okazało się, że nikt tam przed nami nie wszedł i niczego o tym miejscu tak naprawdę nie wiadomo, nasza fascynacja wzrosła. Bo, jak się okazuje, zachodnioeuropejskie i amerykańskie wyprawy nie wchodzą na szczyt, ale lądują na nim helikopterem, zbierają, co mogą, i odlatują. Tymczasem to są bardzo stare góry, które poprzez tysiące lat ulegały erozji, tworząc odcięte od otaczającego środowiska wyspy, z pionowymi ścianami i całkowicie odmienną fauną i florą. Dla biologa to raj na ziemi.
Jak się do tego zabrałyście?
Najpierw zrobiłyśmy rekonesans, który nie udałby się bez doświadczenia i wiedzy podróżnika Michała Kochańczyka.