Kilka minut po godzinie 8 rano, w skromnym pomieszczeniu Centrum Telekardiologii w podwarszawskim Aninie Anna Jasionowska przegląda na monitorze komputera dzisiejsze elektrokardiogramy pacjentów. Musi ocenić, czy u żadnego z nich nie pojawiły się zaburzenia rytmu serca. Kontroluje również ich wagę oraz ciśnienie krwi. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie odległość dzieląca ją od badanych – to kilkadziesiąt, a nieraz kilkaset kilometrów. Chorzy nie tracą czasu na dojazd do Instytutu Kardiologii. Dzięki telefonom komórkowym i sieci internetowej wszystkie potrzebne dane o stanie swojego zdrowia przesyłają wprost z własnego domu do Centrum.
„Dzień dobry, czy wszystko w porządku?” – na telefoniczną rozmowę z panią Anną jej podopieczni czekają w każdy poranek. W ten sposób sprawdza ich samopoczucie i po przejrzeniu wyników upewnia się, czy są gotowi do ćwiczeń. Bo o to w tym wszystkim chodzi: mimo ciężkiej niewydolności serca lub zawału, który niedawno przebyli, mogą z dala od szpitala codziennie korzystać z rehabilitacji: gimnastykować się, maszerować, jeździć na rowerze stacjonarnym. – Ale musi to być wysiłek dawkowany jak lek, więc odpowiednio dostosowany do ich stanu zdrowia i monitorowany – uprzedza dr n. med. Ewa Piotrowicz, kierująca Centrum Telekardiologii. Dzięki telemedycynie pacjenci uprawiają zalecany przez kardiologów trening w miejscu swojego zamieszkania, ale wszystkie parametry pracy serca przesyłane są na bieżąco do Anina, gdzie wykwalifikowany personel uważnie je analizuje.
– To tańsze i przynosi dużo lepsze efekty – nie ma wątpliwości prof. Ryszard Piotrowicz, kierownik Kliniki Rehabilitacji Kardiologicznej i Elektrokardiologii Nieinwazyjnej Instytutu Kardiologii w Warszawie.