Tekst został opublikowany w POLITYCE w lutym 2015 roku.
30 lat starań. Tyle czasu minęło, odkąd założona przez byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Jimmiego Cartera organizacja non profit Carter Center połączyła swoje siły ze Światową Organizacją Zdrowia i doprowadziła do niemal całkowitej likwidacji jednej z masowych chorób. W Polsce mało kto zna jej nazwę. – Nie przypominam sobie nikogo, kto przywlókłby do naszego kraju to zakażenie – mówi dr Wacław Nahorski, krajowy konsultant w dziedzinie medycyny morskiej i tropikalnej. Chodzi bowiem o drakunkulozę wywoływaną przez pasożyta Dracunculus midinensis, którą można się zarazić, pijąc wodę zanieczyszczoną malutkimi skorupiakami, oczlikami, przenoszącymi larwy tego robaka.
Z polskiej perspektywy trudno w to uwierzyć, ale jeszcze w 1986 r. drakunkulozą było zainfekowanych 3,5 mln ludzi na świecie (niektórzy szacowali ich liczbę nawet na 10 mln)! Ale pod koniec stycznia tego roku doliczono się już tylko 126 chorych w czterech krajach: 70 w Sudanie Południowym, 40 w Mali, 13 w Czadzie i 3 w Etiopii. Eksperci WHO mają więc powód do satysfakcji – są na najlepszej drodze do ostatecznej eliminacji drakunkulozy z kuli ziemskiej. W historii medycyny udało się to na razie tylko raz, kiedy w 1979 r. wyeliminowano ospę prawdziwą. Inne plagi nie dają tak łatwo za wygraną. Czy kiedykolwiek uda się je pokonać?
Z drakunkulozą poszło łatwo, choć i tak intensywna walka trwała co najmniej trzy dekady i kosztowała ok. 400 mln dol. To jednak niewiele, bo też nie były potrzebne leki, szczepionki ani szczególna dieta. Wystarczyła edukacja mieszkańców zagrożonych regionów i działania profilaktyczne. W Indiach i w Afryce Równikowej to jednak nie lada wyzwanie, bo niskie standardy higieniczne oraz utrwalone kulturowo zwyczaje bardzo trudno zmienić, mimo że mogą sprowadzać na tubylców śmiertelne zagrożenie.