Główną informacją mijającego weekendu w serwisach naukowych są doniesienia z Gwinei, gdzie przeprowadzone próby kliniczne wykazały skuteczność eksperymentalnej szczepionki przeciwko wirusowi ebola.
Co prawda w zależności od źródła tych doniesień mówi się o 70, 80 lub 100-proc. skuteczności, ale Światowa Organizacja Zdrowia zorganizowała nawet specjalną konferencję prasową, by poinformować opinię publiczną o sukcesie naukowców.
Bo to niewątpliwie jest sukces, wskazujący na to, że przy zaangażowaniu sporych funduszy postęp w naukach biologicznych i wirusologii może odbywać się dziś bardzo szybko. Kiedyś badania nowych szczepionek wymagały znacznie dłuższego czasu – obecnie, jeśli badania prowadzi kilka współpracujących ze sobą zespołów, można liczyć na wygraną w ciągu kilku miesięcy.
Ebola nie jest wcale łatwym przeciwnikiem. Od początku 2014 r. zabiła w Afryce Zachodniej blisko 12 tys. ludzi. Z naszej perspektywy nie jest to wirus groźny, ale może nieraz warto, by nawet w ksenofobicznym kraju, gdzie media raczej stronią od pasjonowania się informacjami ze świata, przejąć się losem najbardziej zagrożonych gorączkami krwotocznymi regionów.
Dla nich skuteczna szczepionka oznacza wybawienie, ponieważ każda epidemia niesie ze sobą nie tylko realne zagrożenie śmiercią, lecz dotkliwie upośledza cały system gospodarczy i pogarsza i tak nędzną jakość życia.
Do tej pory głównym problemem dla naukowców było to, że eksperymentalne szczepionki przeciwko eboli fantastycznie działały w laboratorium, ale gdy modelem badawczym przestawały być gryzonie – ich efektywność radykalnie się zmniejszała. Trzeba było rozgryźć wiele tajemnic, na przykład: dlaczego wirus atakuje zuchwale różne komórki organizmu i dlaczego potrafią się w nich ukryć przed układem odporności?