O jeden kanał za daleko?
Tamomania, czyli jak Chińczycy nawadniają suchą północ kraju
Wedle starej legendy 4 tys. lat temu w Chinach, w czasie gdy kraj nawiedzały fale niszczących powodzi, żył człowiek imieniem Yu. Pewnego dnia żółty smok zdradził Yu sposób na zaradzenie nieszczęściu. Zamiast budować kolejne zapory i tamować napór wody Yu – używając kanałów – opracował system irygacji rzek, który przenosił nadmiar wody na odległe pola uprawne. Czas wielkich powodzi dobiegł końca, a rolnictwo rozkwitło. W efekcie Yu został cesarzem i założycielem dynastii Xia. Gdyby obecne przywództwo Komunistycznej Partii Chin jakimś sposobem mogło skorzystać z cudownej rady żółtego smoka, pewnie zapytałoby o to, jak zaspokoić rosnące pragnienie Chin na wodę, a co za tym idzie, jak uratować kraj przed wyschnięciem.
Odpowiedzią Pekinu na rażący niedostatek wody w północnych prowincjach jest przeniesienie milionów metrów sześciennych wody z wilgotnego południa na wyschnięte tereny wokół Pekinu. Uszyty na miarę ambicji chińskiego mocarstwa projekt Transferu Wodnego Południe–Północ to najbardziej spektakularne przedsięwzięcie hydrologiczne w historii. Zasługuje też na miano najbardziej ryzykownego. Z powodu prac budowlanych wysiedlono prawie pół miliona ludzi, a konsekwencje dla środowiska są trudne do przewidzenia. Dlaczego więc Chiny zdecydowały się na tak niebezpieczny krok?
Państwo Środka od zawsze cierpiało na niedostatek wody, a dystrybucja tego najważniejszego bogactwa naturalnego nie pozostała bez wpływu na system sprawowania władzy. Karl Wittfogel w wydanej w 1957 r. książce „Orientalny despotyzm” nazwał Chiny i inne kraje uzależnione od dystrybucji wody „społecznościami hydraulicznymi”. Według niego sięgająca starożytności konieczność organizowania scentralizowanych systemów nawadniających dla rolnictwa była jedną z głównych przyczyn umocnienia despotycznej władzy cesarzy.