Sportowe emocje związane z igrzyskami olimpijskimi większość przeżyje na kanapie, choć pewnie będą też tacy, którzy postanowią pójść w ślady bohaterów telewizyjnych transmisji.
Czy sport jest bezpieczny? Zależy dla kogo – ostrzegają lekarze. Aktywność fizyczna, do której jesteśmy zachęcani, na ogół nie ma nic wspólnego z tym, co oglądamy teraz w Brazylii. Rywalizacja na poziomie wyczynowym to wręcz gwarancja urazów i kontuzji, co wcale nie znaczy, że igrzyska nie powinny zmobilizować do rozpoczęcia regularnych ćwiczeń. Jeszcze do niedawna nie było zbyt wielu oznak wskazujących na konkretne efekty wysiłku fizycznego, ale po kardiologach – którzy najwcześniej zgromadzili dowody, że zdrowa aktywność pomaga sercu – do chóru jej apologetów dołączyli pulmonolodzy, alergolodzy, a ostatnio również onkolodzy.
Anglicy, którzy z zamiłowaniem wymyślają w swoim języku wpadające w ucho medyczne zachęty („An apple a day keeps the doctor away” zrobiło na świecie chyba największą karierę), mają dziś nowe powiedzenie: „A run a day keeps the tumour at bay”. W pierwszym wypadku chodziło o motywację do zjedzenia przynajmniej jednego jabłka dziennie, co pozwala trzymać się z dala od lekarzy; według autorów drugiego aforyzmu codzienna przebieżka utrzymuje guza nowotworowego „w zatoce”, a to w przenośni oznacza, że nie wypłynie on na szerokie wody, a więc nie rozwinie się i nie zaatakuje.
Patent na guza
Do tej pory wiele faktów przemawiało za tym, że po przebyciu nowotworu regularna aktywność fizyczna pozwalała szybciej zaadaptować się do nowych warunków – na przykład kobietom po amputacjach piersi lub po wycieńczających cyklach chemioterapii.