Anna Dąbrowska: – Jarosław Kaczyński powiedział ostatnio, że w polityce stwierdzenie „na pewno” nie istnieje. I ma rację, więc chyba wiwisekcja aktualnej polityki jest z naukowego punktu widzenia dość ryzykowna.
Adam Gendźwiłł: – Bardzo ryzykowna. Polityka jest zawsze w jakimś sensie bieżąca i bardzo trudno naukowcom oddzielać rolę komentatorów od roli badaczy. Staram się w tym ćwiczyć, ale to spore wyzwanie. Społeczeństwo jest gęstą siecią współzależności ludzi i instytucji, a ja próbuję odnajdywać w tych zależnościach jakieś powtarzalne ślady, by można na tej podstawie formułować ugruntowane empirycznie wnioski. W USA mniej więcej od lat 50. wyraźnie podkreśla się, że politologia to political science. Science – bo staramy się być empirykami, nie chodzi o to, by tylko komentować bieżące wydarzenia, ale żeby identyfikować przyczyny i prognozować skutki tego, co się dzieje w polityce.
I wyszło panu z obserwacji i badań, że partyjność jest odbierana przez wielu Polaków jak obelga, a bezpartyjność – jak cnota. Dlaczego?
W pierwszym etapie transformacji partyjność kojarzyła się ewidentnie z członkostwem w PZPR i z minionym reżimem, do którego prawie nikt nie chciał się przyznawać. Wstąpienie do partii w wielu środowiskach było interpretowane jako przejście „do nich”, partyjnych, i społecznie napiętnowane. Poza tym zrobiono bardzo wiele, aby partie w Polsce nie były silnymi instytucjami. Tak zadecydowały elity rządzące z obozu postsolidarnościowego.
Nie chcieli tworzyć partii, czy nie mieli na nie pomysłu?
Solidarność jako ruch polityczny miała za sobą długą historię przedtransformacyjną, w którą wpisana była antypartyjność. Nie było zgody w sprawie instytucjonalizacji tego obywatelskiego ruchu.