Nie miał szczęścia, kto w tym roku pojechał na wakacje w kraju w pierwszej połowie lipca. Było chłodno, wietrznie, ulewnie, burzowo, czasami groźnie, bo intensywność wichur i nawałnic bywała zaskakująco duża. Różnie bywało też w dwóch poprzednich miesiącach. Dwie pierwsze dekady maja z pewnością nie należały do najcieplejszych w historii, oględnie mówiąc. Potem przyszła prawdziwa wiosna, ale i ona okazała się dość humorzasta, a nawet złośliwa, zsyłając deszcze podczas weekendów. Jaka będzie druga część wakacji, też za bardzo nie wiadomo.
Właściwie dlaczego tego nie wiemy? – chciałoby się zapytać. Czy już nie pora, aby meteorolodzy przyłożyli się do roboty i pomogli nam w układaniu planów wakacyjnych? Czy nie mogli dwa miesiące temu zwyczajnie powiedzieć, jak sprawy się mają? Wystarczyłoby parę prostych słów: „słuchajcie, pierwsza połowa lipca będzie zimna i deszczowa, więc jedźcie na urlop dopiero po 20., kiedy zrobi się słonecznie”. Wszyscy odetchnęliby z ulgą, bo nie musieliby obstawiać szczęśliwych dat w pogodowej ruletce. Rzecz to przecież oczywista, że każdy obywatel powinien mieć prawo do ładnej pogody podczas urlopu (dziwne, że nie ma tego w konstytucji) i od tego mamy IMGW, aby nam to prawo zagwarantował.
Ryzyko prognozy
Dlaczego meteorolodzy nie mówią nam, jaka będzie pogoda w wakacje? Pomijając skrajnie mało prawdopodobną (ale jakże kuszącą) hipotezę, że są oni kolejną kastą, która ukrywa coś przed suwerenem i działa na jego niekorzyść, wytłumaczenie jest jedno: nie mówią, bo nie chcą ryzykować pomyłki. Byli już tacy, co próbowali snuć długookresowe prognozy i dobrze na tym nie wyszli. Na przykład synoptycy z brytyjskiego Met Office (odpowiednik naszego IMGW) w kwietniu 2009 r. poinformowali rodaków, że najbliższe lato będzie suche, ciepłe i pogodne, czyli idealne do grillowania.