Autorka książki „Cięcie” Hibo Wardere pamięta każdy szczegół swojego gudnin – upalne somalijskie lato, smak słodyczy, którymi od rana karmiła ją rodzina, i to, że czuła się najważniejsza. Raj zamienił się w piekło, gdy przekroczyła próg tajemniczego namiotu. Ciotki położyły ją na macie, a stara kobieta kazała przytrzymać jej nogi i zaczęła spomiędzy nich wycinać żyletką kawałki jej ciała. Ukochana mama tylko odwracała głowę, gdy Hibo wyła z bólu. Babka kolcem akacji zaszyła ranę i związała nogi drżącej z szoku i utraty krwi sześciolatce, po czym zostawiono ją w namiocie na 10 dni. Prawie nie jadła i piła jak najmniej, bo gdy ją wysadzano, rana paliła ogniem. Hibo przeżyła, ale dziecko w niej umarło. Przez lata nie wybaczyła matce zdrady i przysięgła sobie, że nie dopuści, by jej córki kiedykolwiek musiały przechodzić te tortury. Dotrzymała słowa.
Kiedyś mówiło się o kobiecym obrzezaniu, ale ponieważ zabiegowi bliżej do kastracji, przyjęło się nazywać go okaleczaniem, czyli Female Genital Mutilation (FGM). Żyjąca w Wielkiej Brytanii Somalijka Leyla Hussein, aktywistka i autorka filmu „The cruel cut”, podkreśla, że okaleczanie kobiet nie jest powiązane z religią, bo ani Koran, ani Biblia o nim nie wspominają, a występuje na niemal wszystkich kontynentach jako ekstremalna forma ucisku kobiet (z udziałem samych kobiet).
Szacuje się, że na świecie żyje 200 mln ofiar FGM (500 tys. w samej Europie), 3 mln dziewcząt jest zagrożonych i co 11 sekund któraś przechodzi zabieg. Jeśli „ma szczęście”, będzie to klitoridektomia (częściowe lub całkowite usunięcie łechtaczki, nakłucie jej, nacięcie lub przypalenie, typ I lub IV), gorzej, jeśli czeka ją ekscyzja (wycięcie łechtaczki i warg sromowych mniejszych, typ II), ale najgorsza jest infibulacja (typ III), polegająca na usunięciu łechtaczki, warg sromowych i zaszyciu wejścia do pochwy.