Na przełomie stycznia i lutego 1918 r. miejscowy lekarz z hrabstwa Haskell County w amerykańskim stanie Kansas nie mógł opędzić się od pacjentów, którzy z bólami mięśni, kaszlem oraz wysoką gorączką tłumnie zaczęli wzywać go na ratunek. Grypa? Nie zdawano sobie sprawy, że to choroba wirusowa, ale jej oznaki były na tyle charakterystyczne, że o tej porze roku rozpoznanie nie wydawało się trudne (określenie influenza cztery wieki wcześniej wymyślili Włosi: influence di freddo, tak nazwali chorobę rozwijającą się w następstwie wyziębienia).
Dr Loring Miner był jednak zaskoczony: w odróżnieniu od wcześniejszych ofiar grypy, jakie znał lub o których czytał, tym razem jego pacjentami nie byli starcy ani dzieci, lecz ludzie w sile wieku, u których objawy pojawiały się nagle i miały dramatyczny przebieg. „Padali jak zastrzeleni” – napisał w meldunku, który postanowił wysłać do redakcji czasopisma „Public Health Report”. W tamtych czasach była to powszechna praktyka wymiany informacji między lekarzami o tzw. ciekawych przypadkach; jedyny sposób przekazywania doświadczeń z własnej praktyki, mogących być ostrzeżeniem dla innych.
Miner uznał, że podczas wojennej zawieruchy użyte przez niego militarne porównanie lepiej zobrazuje stopień zagrożenia. Zdawał sobie sprawę, że jego obserwacje z zapadłej dziury mogą nie zrobić na nikim wrażenia.
Zanim jednak doniesienie to ukazało się w druku, już 4 marca w oddalonym od jego miejscowości o 400 km obozie szkoleniowym Camp Funston grypa dosięgła pierwszych rekrutów. Trzy tygodnie później było 38 zmarłych. I tak mniej niż w pobliskiej bazie wojskowej Fort Riley, skąd wkrótce zaczęto wysyłać żołnierzy – tych, których nie trzeba było z powodu nagłej gorączki i osłabienia kierować do lazaretów – na front do Francji.