Kwietniowe przesłuchanie Marka Zuckerberga, założyciela i szefa Facebooka, w Kongresie Stanów Zjednoczonych było fascynującym i jednocześnie budzącym trwogę spektaklem. Spotkaniem dwóch rzeczywistości. Bo po jednej stronie przedstawiciele instytucji ciągle najpotężniejszego państwa na Ziemi, po drugiej – właściciel i administrator świata wirtualnego zamieszkanego przez 2 mld ludzi.
Sprawy by nie było, gdyby nie okazało się, że ów świat wirtualny, dla wielu członków Kongresu USA równie odległy jak czasy gorączki złota w Kalifornii, coraz mocniej oddziałuje na realne życie nie tylko pojedynczych ludzi, lecz także całych gospodarek i państw. Gdy wyszło na jaw, że takie platformy komunikacyjne jak Facebook mogą doskonale służyć celom wojny hybrydowej, umożliwiając wpływ na procesy polityczne i funkcjonowanie dojrzałych, wydawałoby się, demokracji, oburzenie przekroczyło poziom krytyczny.
Nikt nigdy nie będzie pewny, jaki był wpływ manipulacji medialnych w przestrzeni Facebooka czy Twittera na wynik wyborów prezydenckich w USA lub brytyjskiego referendum w sprawie brexitu. Od przesłuchania Zuckerberga minął miesiąc, a ciągle wychodzą na światło dzienne kolejne informacje o zakresie dostępu do informacji na temat użytkowników FB przez takie organizmy, jak niesławna już firma Cambridge Analityca, specjalizująca się w nowoczesnym marketingu.
Największego zdumienia i przerażenia nie wywołuje jednak wcale poziom niewiedzy polityków, na tle których Mark Zuckerberg jawił się niemal jak przybysz z innej planety. O wiele większym powodem do niepokoju jest to, że sam szef Facebooka pokazał, że nie kontroluje stworzonego przez siebie świata. Mówili o tym już rok temu uczestnicy berlińskiej konferencji Re:Publica 2017. Organizatorzy poświęcili jeden z jej najważniejszych wątków tematycznych demokracji w czasach algorytmów i komunikacyjnego monopolu algorytmicznej fabryki Facebooka.