Wystarczy spojrzeć na uśmiechniętego premiera Kanady Justina Trudeau, by nie mieć wątpliwości, że zrobił wszystko, aby zrealizować swoją obietnicę wyborczą związaną z legalizacją rekreacyjnego korzystania z marihuany. Po Urugwaju oraz dwóch amerykańskich stanach – Kalifornii i Kolorado – mamy kolejne państwo, które odchodzi od penalizacji użytkowania trawki dla relaksu.
Choć oczywiście pod pewnymi warunkami. Kanadyjczycy będą mogli najpóźniej od września mieć przy sobie 30 gramów suszonych konopi oraz będą mogli w prywatnym gospodarstwie hodować maksymalnie 4 sadzonki. Granicę wieku, poniżej którego nie można marihuany sprzedawać, ustalono na 18–19 lat w zależności od prowincji.
Czytaj także: Dlaczego mózg się uzależnia? Czy może się uzależnić od wszystkiego?
Dlaczego w Kanadzie zalegalizowano marihuanę?
Premier Trudeau napisał na Twitterze po pomyślnym przegłosowaniu ustawy w Parlamencie (stosunkiem głosów 52 do 29): „Do tej pory dzieci zbyt łatwo kupowały marihuanę, a przestępcy czerpali zyski”. I to jest clou całej sprawy. Zalegalizowanie posiadania i sprzedaży przez licencjonowanych dostawców konopi indyjskich to walka z podziemiem, które w takich krajach jak Polska świetnie sobie radzi w mętnej wodzie.
Przepisy penalizujące stosowanie marihuany nie sprawdziły się właściwie nigdzie na świecie. Rząd Kanady umie czytać wyniki sondaży, które wielokrotnie pokazały, że obywatele tego kraju wydają na trawkę co roku niemal tyle samo co na wino.