Immunoterapia polega na wykorzystaniu naturalnej zdolności naszego układu odpornościowego do niszczenia komórek nowotworowych. Jak wiadomo, najważniejszą rolę w tym układzie pełnią limfocyty – komórki broniące nas przed chorobotwórczymi zarazkami, ale też przed zbuntowanymi komórkami własnego organizmu, z których mogą powstawać nowotwory.
Zarówno Amerykanin James P. Allison, jak i Japończyk Tasuku Honjo – którzy podzielą się tegoroczną Nagrodą Nobla – dowiedli, że dzięki odkrytym na powierzchni limfocytów cząsteczkom białkowym można zwalczać niektóre postaci raka. Immunoterapia (pisaliśmy o niej już trzy lata temu w tekście „Rak bez parasola”; POLITYKA 29/15) staje się czwartą po chirurgii, chemioterapii i radioterapii równoprawną metodą leczenia onkologicznego, skuteczną ze względu na pobudzanie własnych sił obronnych ustroju.
To oczywiście pewne uproszczenie, gdyż metoda zaproponowana przez tegoroczną parę laureatów – która z powodzeniem jest już wykorzystywana w terapiach czerniaka, raka nerki i płuc – polega de facto na hamowaniu wspomnianych białek (receptorów CTLA-4 i PD-1), co w konsekwencji odblokowuje aktywność limfocytów. I to one są kluczem do sukcesu. To fascynujące komórki, ponieważ na nich opiera się działanie naszych naturalnych sił obronnych. By użyć porównania militarnego – część limfocytów wchodzi w skład plutonów egzekucyjnych, inne są zwiadowcami, saperami lub wytrenowanymi szpiegami. A wszystkie te funkcje wypełniają dzięki nieograniczonej różnorodności swoistych receptorów. I umiejętnościom, których nabywają podczas swojego dojrzewania.