W Luoyangu w prowincji Henan archeolodzy natrafili rok temu na grobowiec z czasów dynastii Han (206 p.n.e. – 220 n.e.). Poza szczątkami właściciela były w nim malowane naczynia z gliny, przedmioty z brązu i jadeitu. A także dwa brązowe dzbany z żółtawą cieczą. 3,5 l płynu trafiło do laboratorium. I właśnie okazało się, że nie jest to – jak sądzono – tak często znajdowane w grobach wino zbożowe, tylko coś znacznie bardziej niezwykłego.
Obecność azotanu potasu, czyli saletry potasowej, i ałunitu sugeruje, że udało się znaleźć, sporządzany przez jakiegoś alchemika, eliksir życia. Według Shi Jiazhena, szefa Instytutu Archeologicznego w Luoyangu, ta mityczna mikstura, o której wspominają taoistyczne teksty, jest kluczowa dla badań chińskiej wiary w nieśmiertelność. A alchemia w Chinach była niezwykle silnym nurtem. Czerpała z ludowej tradycji i miała zastosowanie praktyczne.
Miłość i rozsądek
Alchemia europejska to zjawisko ezoteryczno-magiczne. Wynikała z chęci panowania nad naturą i przekonania, że człowiek może znaleźć przedłużający życie kamień filozoficzny, ucieleśniany przez złoto. Adepci sztuk tajemnych – jak pisze Mircea Eliade w „Kowalach i alchemikach” – wierzyli, że ten symbol wieczności i doskonałości to forma ostateczna każdej rudy, metalu czy minerału, które powoli dojrzewają w trzewiach ziemi. Postrzegali siebie jako akuszerów, którzy korzystając z ognia, przyśpieszają narodziny złota. A ponieważ transmutację uważano za akt miłosny (np. między siarką i rtęcią), więc aby się udała, musieli odpowiednio przygotować swe ciała i przestrzegać magicznych procedur. Stąd składanie ofiary z życia, zazwyczaj w formie pars pro toto – z włosów, paznokci, spermy lub krwi, ale i ze zwierząt oraz, jak głosi czarna legenda, z ludzi.