Zwolennicy teorii spiskowych mają rację. Nie było amerykańskiego lądowania na Księżycu. To nie dzięki Wernherowi von Braun i jego wysokiej jak 30-piętrowy wieżowiec rakiecie Saturn V Neil Armstrong, Buzz Aldrin i Michael Collins ruszyli w stronę Srebrnego Globu. To znaczy – technicznie rzecz biorąc, tak właśnie było. Ale za techniką stały marzenia i teorie, których autorami byli dwaj działający niezależnie wizjonerzy. Ich części wspólne? Żyli i tworzyli na przełomie XIX i XX w. Obaj czytali Juliusza Verne’a, patrzyli na Księżyc i widzieli na nim człowieka. Różnice? Cała reszta.
– Mamy dziś do czynienia z mniej więcej dwiema kulturami kosmicznymi, amerykańską i rosyjską – wyjaśniał Freeman Dyson, słynny futurysta z Institute for Advanced Study w Princeton, podczas rozmowy kilka lat temu (tych fragmentów do tej pory nie publikowaliśmy). Jedna kultura skupia się na problemach inżynieryjnych. Jej patronem jest Robert Goddard. Druga bada, jak żyć w przestrzeni kosmicznej. Jej ojcem jest Konstantin Ciołkowski.
„Rakieta” Goddard
Urodzony w 1882 r. Amerykanin był opętany myślą o rakietach już wtedy, kiedy to nie było modne, a wręcz uważane za głupawą utopię. Ale nie zbudował wokół tej idei żadnej filozofii. Nie był wybitnym teoretykiem. – Był inżynierem, myślał więc tylko o maszynach. Budował rakiety. To była jego domena – opowiada Dyson.
Co ciekawe – Goddard odnajdywał się w tej domenie w szczególny sposób. Jeden ze współpracowników wspominał, jak składał swoje rakiety: „Dziergał potworności wyglądające jak dzieło szaleńca, nie umiał lutować, nie umiał spawać, nie potrafił obsłużyć żadnej maszyny, ale mimo to zajmował się tym wszystkim”. Podobnie jak Thomas Edison, każdą klęskę Goddard uważał za źródło cennej „informacji negatywnej”.