To, w jaki sposób ludzie podchodzą do kwestii zanieczyszczenia powietrza, przypomina ich stosunek do palenia papierosów. Od akceptacji tego nałogu do uświadomienia sobie jego zgubnych dla zdrowia konsekwencji musieli pokonać długą drogę. Używanie tytoniu w ten sposób rozpowszechniło się na początku XIX w. i jeszcze w połowie kolejnego stulecia nawet lekarze występowali w reklamach lucky strike’ów czy chesterfieldów. Powód był prozaiczny: badania, które ujawniły szkodliwość wyrobów tytoniowych, pojawiły się później. Ale i tak wciąż prawie miliard osób na świecie nie chce lub nie potrafi poradzić sobie z nałogiem. Smog jest problemem od czasów rewolucji przemysłowej, dziś wiąże się z coraz bardziej dramatycznymi konsekwencjami, a wciąż znajdują się tacy, którzy nie przyjmują do wiadomości, jak bardzo jest szkodliwy.
– Tymczasem po kilkunastu latach zbierania danych naukowych na temat trucizn zawartych w zanieczyszczonym powietrzu już wiemy, dlaczego zabijają – mówi dr Piotr Dąbrowiecki z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie, prezes Polskiej Federacji Chorych na Astmę, Alergię i POChP. – To jest ten moment, kiedy od akceptacji dowodów wskazujących na wzrost zachorowalności i śmiertelności trzeba przejść do zdecydowanego działania.
Dr Dąbrowiecki jest członkiem zespołu ds. wpływu zanieczyszczenia powietrza na zdrowie, który w 2018 r. powołał minister zdrowia Łukasz Szumowski. Po przeanalizowaniu danych z NFZ i Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska przedstawił on w pierwszej połowie tego roku postulat informowania o przekroczeniu norm pyłu zawieszonego o średnicy 10 mikrometrów (PM10) nie przy 200 µg/m sześc., a przy 60 µg/m sześc., i alarmowania nie przy 300 µg/m sześc., a przy 80 µg/m sześc.