Nawet ten, kto świadomie żegnał Polskę Ludową, może już nie pamiętać, jak fatalnie wyglądało wtedy środowisko naturalne. – Obok Związku Sowieckiego byliśmy najbardziej zanieczyszczonym krajem w Europie i jednym z najbardziej zanieczyszczonych na świecie – mówi prof. Maciej Nowicki, minister środowiska w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Donalda Tuska. Przykładów nie brakuje. Co trzeci obywatel mieszkał na obszarze, gdzie permanentnie przekraczane były normy środowiskowe. Tylko 4 proc. wszystkich rzek miało pierwszą klasę czystości, a woda z niemal połowy nie nadawała się nawet na cele przemysłowe. Z kanalizacji korzystało niecałe 3 proc. mieszkańców wsi, 12 proc. z wodociągu, a blisko połowa wiejskich studni była zanieczyszczona. Wszystkie śmieci wyrzucano na wysypiska, także miliony ton toksycznych odpadów przemysłowych. – Było źle pod każdym względem, z wyjątkiem ochrony przyrody, paradoksalnie bioróżnorodność mieliśmy wciąż dużą. Po 1989 r. zobaczyliśmy więc dwie twarze Polski: jedną godną zachowania i tę brudną, którą trzeba było oczyścić.
Chwiejne jak drzewa
Jak nam poszło? O smogu, który w samym Krakowie oraz na Śląsku był kilkukrotnie większy niż obecnie, mówiono przy Okrągłym Stole. Później zmniejszył się wyraźnie, bo spora część przemysłu nie przetrwała terapii szokowej. Równolegle rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego przekonał wierzycieli Polski z Klubu Paryskiego, by 10 proc. długu zagranicznego przeznaczyć na ratowanie naszego środowiska. Określono nieznane w PRL limity emisji, czyli to, co kominy mogą wypuszczać do atmosfery. Nowością były kary za trucie oraz mechanizm opłat dla wytwarzających zanieczyszczenia. Tak zbierano pieniądze na najpilniejsze inwestycje, dzięki czemu do czasu wejścia Polski do Unii Europejskiej prowadzono je głównie z krajowych funduszy.