Do niedawna linia podziału w dyskusjach na temat globalnego ocieplenia przebiegała między tymi, którzy przed nim ostrzegali, a tymi, którzy w nie nie wierzyli. Jednak to, co jeszcze w latach 90. i na początku XXI w. niektórzy traktowali jako histeryczne ostrzeżenia naukowców, zaczęło się ziszczać. Wtedy zaprzeczenia zostały zastąpione opowieściami o naturalnym cyklu zmian pogodowych na Ziemi, na które człowiek ma wpływ znikomy. Padają one jednak na coraz mniej podatny grunt, bo świadomość na temat zmian klimatu rośnie.
Badania przeprowadzone we wrześniu 2019 r. na zlecenie brytyjskiej organizacji Hope not Hate mówią jasno: ogromna większość ludzi rozpoznaje zagrożenie związane z globalnym ociepleniem. Na pytanie, czy zmiany klimatu postrzegasz jako „sytuację awaryjną” i czy zgadzasz się, że bez dramatycznego ograniczenia emisji dwutlenku węgla grozi nam wielkie niebezpieczeństwo, co najmniej dwie trzecie ankietowanych w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Niemczech, Polsce, Francji, Brazylii i we Włoszech odpowiedziało twierdząco. W Polsce 56 proc. pytanych stwierdziło, że zdecydowanie zgadza się z taką tezą, a kolejnych 28 proc., że zgadza się przynajmniej częściowo. Odpowiedź „zdecydowanie się nie zgadzam” zaznaczono w ledwie 3 proc. przypadków. W czym więc problem? W zachowaniu rządów.
Opublikowany w listopadzie przez Universal Ecological Fund raport „The Truth Behind the Climate Pledges” nie pozostawia złudzeń: nawet ci rządzący, którzy deklarują, że chcą działać na rzecz poprawy stanu środowiska, w większości są w swych zobowiązaniach zbyt konserwatywni. Według podpisanego w 2015 r. na Szczycie Klimatycznym ONZ COP21 tzw. porozumienia paryskiego nawet nie co piąty ze 184 sygnatariuszy zobowiązał się do wystarczającej – wedle szacunków naukowców – redukcji emisji dwutlenku węgla (deklaracje aż 128 krajów, 65 proc.