Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Zakażeni, ozdrowieńcy, wyleczeni. Jak ten proces przebiega?

W takich namiotach przeprowadza się wstępne badania osób zgłaszających się z podejrzeniem koronawirusa. W takich namiotach przeprowadza się wstępne badania osób zgłaszających się z podejrzeniem koronawirusa. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Od rozpoznania do wyleczenia mijają co najmniej trzy tygodnie. Coraz więcej ludzi będzie miało infekcję, ale też zaczną wychodzić na prostą ci, którzy zachorowali najwcześniej.

Mieczysław Opałka, czyli wyleczony w Polsce z koronawirusa „pacjent zero”, opuścił wczoraj szpital w Zielonej Górze. Był w nim przez 19 dni. To zbieżne z doniesieniami lekarzy, którzy wcześniej w innych krajach zauważyli, że infekcja nowym typem koronawirusa – jeśli przebiega łagodnie – trwa przeważnie około trzech tygodni. U większości może przeciągnąć się nawet do półtora miesiąca, ale dlaczego od razu zakładać ten gorszy scenariusz?

Czytaj też: Pandemia nie poczeka na więcej danych

„Ozdrowieniec” nie znaczy „wyleczony”

W sobotę 14 marca Główny Inspektor Sanitarny poinformował, że mamy w Polsce 13 ozdrowieńców. Media szybko podchwyciły tę liczbę, sądząc, że chodzi już o w pełni wyleczonych – ale był to z ich strony błąd, i to podwójny. Po pierwsze, ozdrowieniec jest terminem medycznym i oznacza osobę, która po prostu nie ma już ostrych objawów infekcji, ale wirusa w swoim organizmie może mieć nadal.

Po drugie, tego rodzaju informacja jest zbyt ogólna, by można było z niej wyciągać jakieś wnioski – proszę zwrócić uwagę, że nikt przez cały tydzień jej nie zaktualizował – nie dlatego, że nie przybywa ozdrowieńców, tylko po prostu nie zbiera się w 38-milionowym kraju informacji, ilu ludziom spadła gorączka bądź ustąpił kaszel.

Krótki poradnik: Jak się nie zakazić? Co zrobić, gdy mam objawy infekcji?

Kto zakaża? Jak testować? Diagnozować?

Światowa Organizacja Zdrowia za wyleczonych z Covid-19 uznaje pacjentów, którzy nie tylko nie mają objawów, ale dwukrotnie potwierdzonymi testami molekularnymi wykaże się u nich brak koronawirusa. Pan Opałka pierwszy kontrolny test – wykonany w szpitalu, gdy już nie miał dolegliwości i chciano go wypuścić do domu – zaliczył niestety na swoją niekorzyść, bo wypadł u niego dodatnio. Zapadła więc decyzja, by go jeszcze zatrzymać, obawiając się, że może być wciąż źródłem zakażenia dla innych. Drugi test wypadł negatywnie, więc podniesiono szlaban i pozwolono mu wyjść ze szpitala.

Czytaj też: Myć wszystkie produkty? Kupować kawę na wynos?

Zdaniem wielu wirusologów testy molekularne Real Time-PCR są bardzo czułe i choć musimy się na nich opierać w diagnostyce, to trzeba niestety godzić się na pewne ograniczenia, jakie się z tą wyjątkową precyzją wiążą. Bo choć pierwsze kontrolne badanie pana Opałki dało wynik pozytywny, to wcale nie znaczyło, że był wciąż groźny dla otoczenia – ilość wirusa w teście mogła być tak minimalna, że aparatura ją uwidoczniła, ale z punktu widzenia klinicznego mogło to nie mieć żadnego znaczenia. Niestety nie ma w tej chwili sposobu, by złagodzić podejście, więc trzeba dmuchać na zimne – mamy epidemię, a nowy zarazek cechuje spora zjadliwość.

Pozostając przy polskim pacjencie „zero”, czyli panu Mieczysławie, który 19 dni musiał spędzić w szpitalu z ponoć łagodnymi objawami infekcji (a więc miał gorączkę, kaszel, ale bez poważniejszych duszności i innych powikłań), to można dziś stwierdzić z całą pewnością, że w najbliższej przyszłości wielu pacjentów z podobnym przebiegiem zakażenia nie zostanie umieszczonych w szpitalach. Pierwszy przypadek – jeśli można tak to ująć: modelowy – wymagał podwyższonej czujności, więc skierowano go na hospitalizację niezależnie od stanu zdrowia. W międzyczasie zmieniły się procedury i do szpitali mają być przyjmowane jedynie te osoby, u których przebieg zakażenia jest cięższy, bo np. rozwinęło się zapalenie płuc. Prof. Adam Antczak z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi idzie jeszcze dalej: – Nawet nie każde zapalenie płuc wymaga hospitalizacji. Są takie, które możemy prowadzić w domu, bo istnieją ustalone skale ciężkości zapalenia płuc, służące kwalifikowaniu pacjenta do leczenia na oddziałach. W przypadku koronawirusa jeszcze się tego nie robi.

Czytaj też: Jak przebiegają badania na obecność koronawirusa

Będzie więcej zakażonych wirusem SARS-CoV-2

Być może wkrótce takie podejście trzeba będzie wprowadzić w życie. Bo nie ma sensu trzymać w szpitalu chorych z potwierdzonym tylko koronawirusem, skoro nic nie zagraża ich życiu (nie każde zapalenie płuc przebiega ciężko i wymaga użycia np. respiratora – niejednokrotnie, jeśli jest to zapalenie bakteryjne, zleca się antybiotyki i wystarcza kontrola lekarza w domu).

Warto pamiętać, że każda hospitalizacja łączy się z ryzykiem zakażeń szpitalnych – i ono wcale teraz nie ustąpiło, choć obserwując podejście Ministerstwa Zdrowia, można odnieść wrażenie, że pod wpływem irracjonalnych oczekiwań opinii publicznej cała opieka medyczna przestawiła się teraz na jedną tylko chorobę. Tymczasem jeśli stan zdrowia na to pozwala, lepiej ją przechorować w domu. Problemem w takiej sytuacji jest oczywiście konieczna izolacja, bo nie każdy ma warunki, by odciąć się od rodziny (jeśli jej wcześniej nie zakaził) – ten czynnik jest również brany pod uwagę, gdy się ustala, kto dziś trafia do szpitala, a kto może zostać w swoim łóżku.

Do końca piątku zarejestrowano w Polsce 425 przypadków zakażeń i pięć zgonów (najmłodsza ofiara z Łańcuta, która choć była zakażona koronawirusem, zmarła z powodu sepsy, została z tej statystyki wykluczona). W ostatnich dniach potwierdzano zakażenie u coraz większej liczby osób, choć na początku tygodnia i z tym bywało różnie: 15 marca przybyło 23 chorych, 16 marca – 52, 17 marca – 44, 18 marca – 66, 19 marca – 68 i 20 marca – 70. Ma to związek z liczbą wykonywanych testów i tempem wydawania wyników. Bilans na koniec soboty wynosi 536 zakażonych, w ciągu ostatniej doby przybyło więc ponad 100.

Wczoraj do sieci laboratoriów wykonujących testy molekularne włączyła się firma Warsaw Genomics, znana do tej pory ze swego zaangażowania w genetyczne badania onkologiczne. Spółka chce realizować w ciągu doby 1000 testów, w pierwszej kolejności na potrzeby szpitali i placówek medycznych. Nie trzeba specjalnej wyobraźni, by przewidzieć, że wraz z upowszechnieniem testowania liczba nowych zakażeń będzie szybciej rosła, co ma sens, aby ograniczać nowe źródła rozprzestrzeniania zarazka.

Szybka izolacja takich osób, niekoniecznie ciężko chorych, pozwoli nie zakażać się innym, którzy mogliby przejść infekcję ciężej. Gdy wczoraj pan Mieczysław Opałka po wyjściu ze szpitala dziękował „opatrzności Bożej, że dostał dar życia”, a następnie personelowi medycznemu, który się nim opiekował w Zielonej Górze, wszyscy inni powinni być wdzięczni tej słynnej na całą Polskę dyrektor inspekcji sanitarnej ze Słubic Jadwidze Caban-Korbas. Szybko zareagowała, by odciąć go od innych ludzi (tylko niepotrzebnie potem rozpowiadała o prywatnych sprawach pacjentów).

Czytaj też: Skandal z testami. Nie wszystkim lekarzom wolno do nich kierować

Remdesivir, chlorochina i inne nadzieje

W najbliższych dniach możemy się więc spodziewać przyrastania liczby zakażeń, bo dopiero za jakiś czas (najwcześniej pod koniec przyszłego tygodnia) będzie można powiedzieć, co dają wprowadzone ograniczenia w związku z ogłoszeniem stanu epidemii. Coraz więcej ludzi będzie miało infekcję, ale też zaczną wychodzić na prostą ci, którzy zachorowali najwcześniej.

Do tej pory leczenie zdecydowanej większości pacjentów pozostaje niezmiennie proste, bo skupia się na likwidowaniu objawów: gorączki, kaszlu i kataru (jeśli zachodzi taka potrzeba). Ciężkie przypadki wymagają już bardziej wyrafinowanej terapii, uzależnionej przede wszystkim od potrzeb i wskazań. Nadeszły informacje z „The New England Journal of Medicine”, że brana pod uwagę kombinacja leków antyretrowirusowych – lopinawiru z rytonawirem – raczej jest niestety nieskuteczna.

Ale za to remdesivir, o którym pisaliśmy już 2 marca, oraz chlorochina – stary lek przeciwmalaryczny, który zaczęto podawać również w Polsce w placówkach opiekujących się chorymi z Covid-19 – budzą wciąż spore nadzieje lekarzy. Można więc przypuszczać, że zaczniemy się wkrótce dowiadywać nie tylko o rosnącej liczbie zakażonych, ale też wyleczonych. Pierwsza krzywa będzie jednak pięła się szybciej niż druga, bo proces leczenia i rekonwalescencji mimo wszystko trwa dłużej niż wykrycie koronawirusa.

Czytaj też: Złowroga natura zarazków

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną