Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Fałszywe testy. Lepiej liczyć na jakość niż ilość

Mobilne laboratorium z Lublina prowadzące badania na obecność SARS-CoV-2 Mobilne laboratorium z Lublina prowadzące badania na obecność SARS-CoV-2 Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Pojawia się coraz więcej uwag do ograniczonej czułości testów diagnostycznych. To ostrzeżenie, by jednak nie testować wszystkich, gdyż uzyskane wyniki mogą nie być wiarygodne.

Śledząc dyskusje, jakie towarzyszyły początkowej fazie epidemii, wydaje się, że opinia publiczna w Polsce miała dwa najważniejsze oczekiwania: jak najszybciej wprowadzić obowiązek maskowania twarzy i jak najczęściej wszystkich testować. Po 10 dniach od spełnienia pierwszego życzenia widać, że większość te maski już by wyrzuciła – ludzie noszą je na brodzie, pod nosem, bo przecież utrudniają oddychanie i są niewygodne. Dzień, dwa każdy wytrzyma. Ale ponad tydzień?

Wszystko dobrze wygląda w teorii. Z praktyką jest zawsze problem, bo większość z nas, nawet nie kwestionując prawd naukowych, woli, by nakazy obowiązywały innych, a sami nie musimy wtedy niczego wymagać od siebie. Poza tym rzeczy prostsze, a nie mniej skuteczne – jak utrzymywanie dwumetrowego dystansu do innych ludzi oraz nieplucie i niekichanie na sąsiadów lub w otwartą dłoń – wydają się takie prozaiczne wobec bawełnianej zapory na ustach.

Na ekspertów, którzy przestrzegali przed niepraktycznym obowiązkiem powszechnego noszenia masek na świeżym powietrzu, zdając sobie sprawę z tego, że i tak wielu będzie robiło to niedbale, wylano hektolitry hejtu. Podobna krytyka spotyka diagnostów laboratoryjnych i wirusologów, którzy tonują zapędy do powszechnego testowania wszystkich bez wyjątku, choć nie ma to głębszego uzasadnienia. A prowadzić może do poważnych perturbacji – najgorszą bowiem rzeczą, jaka może się każdemu przydarzyć, to otrzymanie błędnego wyniku testu. A takich przypadków, w miarę zwiększonej częstotliwości testowania, mamy właśnie coraz więcej.

Reklama