Lata 70. i 80., kiedy sporo ludzi ekscytowało się UFO, a filmy takie jak „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” (1977) traktowane były jak fikcja bazująca na faktach, bezpowrotnie minęły. Jednak od czasu do czasu temat wraca: tym razem UFO przybyło do nas ponownie za sprawą amerykańskiego ministerstwa obrony, które postanowiło opublikować krótkie nagrania wideo pochodzące z kamer wojskowych myśliwców. Miały uchwycić „niezidentyfikowane zjawiska lotnicze”. Mogłoby to być jakąś sensacją, gdyby nie to, że owe materiały znane są już od trzech lat. To wtedy bowiem wyciekły do internetu, gdzie każdy może je obejrzeć, a w zeszłym roku Pentagon przyznał, że są autentyczne. Teraz postanowił jedynie sam je opublikować.
Czy coś to zmienia? Prawie nic, ale fakt ten odnotowała m.in. poważna telewizja CNN, a u nas portal Onet.pl, co może świadczy o zmęczeniu tematyką pandemii. Jednak ani amerykańskie, ani polskie medium – donosząc o tym w dość sensacyjnym tonie – nie przywołało sceptycznych opinii na temat tej historii.
Czytaj także: Coraz rzadziej słychać o pozaziemskich cywilizacjach
Lotniskowce i latające dropsy
Nagrania pochodzą z lat 2004 i 2015 oraz odpowiednio z samolotów, które wystartowały z lotniskowców Nimitz i Theodore Roosevelt. A zostały wysłane na spotkania zaobserwowanych przez radary niezidentyfikowanych obiektów. Piloci za pomocą kamer zobaczyli dziwnie i bardzo szybko poruszające się obiekty. Zdarzenie z 2004 r. ochrzczono mianem „spotkania z tic takiem”, bo UFO wyglądem przypominało tę popularną miętową drażetkę.
Zobacz także: Najlepsze zdjęcia UFO z archiwów amerykańskich sił powietrznych
Czy to dowód, że odwiedziły nas pojazdy zaawansowanej obcej cywilizacji? Porządny sceptyk wprawdzie nie wykluczy takiej możliwości, ale zada pytanie o siłę dowodów na poparcie tak odważnej tezy. Jak bowiem przekonywał amerykański astronom i popularyzator nauki Carl Sagan, niezwykłe twierdzenia wymagają niezwykle mocnych dowodów. Innymi słowy, jeśli ktoś przekonuje, że w lasach żyją smerfy, to jako dowód nie wystarczy niebieska plamka widoczna między liśćmi na fotografii. Ten ktoś powinien złapać i pokazać żywego smerfa. Tymczasem w przypadku nagrań UFO przez amerykańskie myśliwce mamy właśnie do czynienia z plamką na zdjęciu.
Dron i łódź podwodna
Dr Joe Nickell, amerykański sceptyk, wraz z majorem Jamesem McGahanem, pilotem wojskowym i astronomem, już dwa lata temu rozłożyli na czynniki pierwsze „bliskie spotkanie” z UFO z 2004 r. Ich zdaniem piloci, którzy je relacjonowali, prawdopodobnie dostrzegli zanurzającą się łódź podwodną, którą wzięli za ruch wody wywołany napędem niezidentyfikowanego obiektu. On sam zaś był dronem obserwacyjnym, a szybki ruch „tic taca” to nic innego jak przybliżanie obrazu przez kamerę (zoom) i efekty wynikające z ograniczeń sprzętu rejestrującego wówczas film w podczerwieni. Można o tym przeczytać w artykule „UFO pilotów wojskowych 2004: komedia pomyłek”.
Z kolei inny sceptyk – Robert Shaeffer – zwraca uwagę, że zarówno w 2004 r., jak i w latach 2014–15 okręty zabezpieczające lotniskowce „Nimitz” i „Roosevelt” otrzymały aktualizacje systemów radarowych, które mogły rejestrować różne naturalne obiekty (np. ptaki) jako UFO, zanim zostały odpowiednio ustawione. Dziwi bowiem zbieżność w czasie obserwacji rzekomych UFO, które później się nie powtarzały.
Również w anglojęzycznej Wikipedii można znaleźć dobrze opracowane hasła dotyczące zdarzeń z lat 2004 i 2015, w których podane są krytyczne argumenty wobec tezy, że amerykańscy piloci spotkali wysłanników lub obiekty obcej cywilizacji.
Czytaj także: Pandemia bzdur. 5 najpopularniejszych fake newsów ostatnich tygodni