UFO ląduje w archiwum?
Coraz rzadziej słychać o pozaziemskich cywilizacjach
Pod koniec lat 70. cała Polska żyła „incydentem emilcińskim” – rzekomym lądowaniem kosmitów we wsi Emilcin na Lubelszczyźnie. Rolnik Jan Wolski miał tam spotkać człekokształtne istoty w kombinezonach i zwiedzić ich pojazd. Przybysze, którzy wkrótce zniknęli, byli ponoć bardzo uprzejmi i ukłonili się na pożegnanie. Wydarzenie spopularyzował łódzki ufolog Zbigniew Blania-Bolnar (później podejrzewany o mistyfikację), historię Wolskiego referował „Ekspres Reporterów” i „Przekrój”, wątek emilciński pojawiał się też w komiksach i powieściach.
Czy dziś podobny fenomen byłby możliwy? A może – choć odkryto wodę na Marsie, a USA, Rosja i Chiny szykują się do nowego wyścigu kosmicznego – przybysze z obcych planet przestali nas interesować?
Wspaniałe lata 80. i 90.
Epoką najbardziej obfitującą w zagadkowe zjawiska na niebie były czasy zimnej wojny. To z lat 40. i 50. pochodzą najgłośniejsze przypadki domniemanych kontaktów z pozaziemską cywilizacją, na czele z obrosłą licznymi mitami historią latającego spodka z Roswell. Nad Ameryką regularnie widywano wówczas dziwne kształty – po latach CIA przyznała zresztą, że część tych przypadków można wytłumaczyć testami samolotów szpiegowskich. Niezidentyfikowane obiekty latające stały się elementem wojny psychologicznej. Ale w późniejszych latach zainteresowanie niesamowitymi zjawiskami się utrzymywało: sprzyjały mu szalenie popularne książki Ericha von Dänikena o cywilizacjach założonych przez przybyszów z innych planet, głośna książka J. Allena Hynka o bliskich spotkaniach z kosmitami, a jeszcze później „Z Archiwum X”, które obudziło w wielu przekonanie, że – jak głosił slogan promujący serial – „prawda wciąż gdzieś tam jest”.