Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Rząd maluje przed 10 maja sielankowy obraz epidemii. Co próbuje ukryć?

Mobilny punkt pobrań na wrocławskim stadionie Mobilny punkt pobrań na wrocławskim stadionie Krzysztof Ćwik / Agencja Gazeta
Od ogłoszenia stanu epidemii w Polsce minęło ponad pięć tygodni i dla wszystkich jest jasne, że trzeba bardzo powoli i rozważnie zdejmować restrykcje. Decyzje podejmowane są jednak chaotycznie i właściwie nie wiadomo, w oparciu o jakie dane.

We wtorek minister zdrowia Łukasz Szumowski stwierdził, że liczba chorych w stosunku do testowanych jest niższa niż na początku epidemii. Że jej przebieg w Polsce jest „stosunkowo łagodny”, bo jedna osoba zakaża zwykle jedną osobę, a nie dwie lub trzy jak dawniej. Oraz że szybko wyłapujemy chorych, co dowodzi, że sytuacja jest pod kontrolą.

Czytaj też: Fałszywe testy. Lepiej liczyć na jakość niż na ilość

Jeżeli się popsuje, to z winy obywateli, którzy zdaniem szefa resortu zbyt tłumnie ruszyli do galerii handlowych, i z winy lekarzy, którzy... wykonują za mało testów. „Trudno powiedzieć, dlaczego nie robi się ich tyle, ile można” – oświadczył prof. Szumowski, dziwiąc się, dlaczego ta liczba wciąż oscyluje wokół 9 tys., choć można by ją zwiększyć do 20 tys.

Ale nawet zadowolony z siebie minister musiał w końcu przyznać, że sam nie wie, czy szczyt zachorowań jest jeszcze przed nami i kiedy on ewentualnie nastąpi. Czy wiedzą to jego eksperci? „Takiej pewności nie ma nikt” – stwierdził prof. Szumowski. Jednocześnie wciąż nie wiadomo, kto doradza rządowi przy podejmowaniu decyzji. Być może właśnie nikt.

Czytaj też: Ile osób naprawdę umarło w Polsce na Covid-19

Kto w Polsce się zakaża i od kogo

„Polityka” chciała dowiedzieć się w Głównym Inspektoracie Sanitarnym, jaka jest obecnie struktura zakażeń (inaczej mówiąc: jak wygląda transmisja wirusa).

Reklama