Przyznam, że gdy pierwszy raz przeczytałem w marcu o pomyśle, by szkolić psy do wykrywania próbek zakażonych SARS-CoV-2, tylko się uśmiechnąłem. Naukowcy, jak wskazuje nawet nazwa jednego z blogów „Polityki”, bywają szaleni. W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że badane jest niemal wszystko, co tylko da się powiązać z Covid-19. Dlatego tak bardzo nie dziwił mnie sam pomysł, by podsuwać pod psie nosy próbki śliny i sprawdzać, czy potrafią wskazać te pochodzące od chorych pacjentów. Założyłem nawet, że o wynikach takiego badania pewnie nigdy nie przeczytamy, wszak jest moda na zwiększanie medialności badaczy poprzez informowanie o ich zamiarach, a nie faktycznych osiągnięciach. Ale zespół z Uniwersytetu Medycyny Weterynaryjnej w Hanowerze dopiął swego. Przeczytałem z ciekawością ich artykuł, opublikowany na łamach „BMC Infectious Diseases”, i zrobiłem wielkie oczy.
Laboranci na czterech łapach
W badaniu wzięło udział osiem psów pełniących służbę w wojsku. Zwierzęta szkolono przez tydzień przy pomocy specjalnego urządzenia, które w losowy sposób podsuwało im pod nos sześć próbek ludzkiej śliny i flegmy. Za każdym razem tylko jedna próbka była pozytywna, a w przypadku prawidłowego jej rozpoznania psy otrzymywały nagrodę – jedzenie lub piłeczkę. Łącznie każdy z nich przetrenował procedurę na ponad tysiącu próbkach. Psy, choć słabo, to są podatne na zakażenie koronawirusem, więc do śliny dodawano beta-propiolakton, który na SARS-CoV-2 działa inaktywująco.