Informacja o planach zatwierdzenia rosyjskiej szczepionki przeciw SARS-CoV-2 pojawiła się nagle w lipcu. Stąd jej nazwa: Sputnik V, nawiązanie do wystrzelenia przez Związek Radziecki w 1957 r. sztucznego satelity. Świat był zaskoczony, ruszył wyścig zbrojeń.
Rosjanie dopuścili swój preparat do użytku już 11 sierpnia. Niewiele było wtedy o nim wiadomo, a wyników badań nigdzie jeszcze nie opublikowano. Kierownik projektu Alexander Ginsburg z moskiewskiego Instytutu Epidemiologii i Mikrobiologii im. Gamaleya przekonywał, że sam sobie go podał, a Putin zaszczepił nim córkę. W nauce to argumentum ab auctoritate. Dobrzy naukowcy tego typu argumenty mają w nosie. Rosjanie zarzekali się jednak, że upublicznią wyniki pierwszej i drugiej fazy badań. Miało się to zdarzyć jeszcze w sierpniu, ostatecznie stało się we wrześniu – na łamach magazynu „Lancet”. Co wynika z tej publikacji?
Czytaj też: Polski rząd zaszczepi się na grypę. A co z nami?
Rosyjska szczepionka jest immunogenna. Ale...
Sputnik V, mrożony lub w formie liofilizatu, opiera się na dwóch rekombinowanych, zawierających fragmenty genetyczne SARS-CoV-2, szczepach adenowirusów, które podaje się osobno i w odstępach. Badaniami objęto 76 osób w wieku 18–60 lat. W pierwszej fazie, gdy sprawdzano bezpieczeństwo każdego adenowirusa, obserwacje prowadzono do 28. dnia od zaszczepienia, w drugiej, w której podawano je tym samym osobom w odstępie trzech tygodni – do 42.
Nie zaobserwowano poważnych zdarzeń niepożądanych: większość wolontariuszy skarżyła się na ból w miejscu zastrzyku, u połowy wystąpił wzrost temperatury ciała, u 42 proc.