Lęk przed śmiercią towarzyszy ludziom, od kiedy są ludźmi, i przewija się też przez długą, liczącą ponad pięć tysięcy lat, historię medycyny. Sztuka leczenia zrodziła się wszak z naturalnej ludzkiej potrzeby usuwania cierpienia i przynoszenia ulgi w chorobach skracających życie. Lekarze, a przed nimi kapłani i cyrulicy, zawsze mieli za zadanie zawracać chorych z podróży w zaświaty, ale choć robią to w coraz bardziej wyrafinowany i skuteczny sposób, nie są w stanie nikogo ocalić przed skończonością. Ostatecznie więc, choć medycyna w jakimś stopniu odzwierciedla nadzieje na nieśmiertelność, w dalszym ciągu nie może ich zaspokoić. Inaczej niż religia, w której cieniu się zrodziła.
Perspektywa życia wiecznego pozostała naczelną funkcją wiary – ale śmierci obawiają się też ci, którzy nie widzą w niej kresu swojej egzystencji. Czy dzieje się tak dlatego, że rozum podpowiada dużo mniej optymistyczne scenariusze? Towarzysząc innym przy bolesnym umieraniu, nieraz pełnym fizycznego i psychicznego cierpienia, trudno myśleć o własnej śmierci jak o czymś spokojnym i naturalnym.
Oswoić lęk
W czasach pandemii Covid-19 więcej się mówi o śmierci (już ponad milion ofiar), ale codzienne doniesienia z frontu walki z wirusem, obrazy zbiorowych mogił w Brazylii, Indiach czy na nowojorskiej wyspie Hart Island (która stała się największym na świecie miejscem anonimowych pochówków), niewiele zmieniły w zbiorowej świadomości i osobista śmierć nadal wydaje się abstrakcją. Jej wszechobecność w mediach kontrastuje z dziwną nieobecnością w życiu codziennym. Wciąż nie umiemy zmierzyć się z tą jedną z najbardziej naturalnych rzeczy na świecie – z własnym umieraniem.
Jest tylko jeden sposób, by oswoić ten ponury lęk. Nie przez zaprzeczanie czy zbywanie milczeniem nadchodzącego schyłku życia.