Wciąż szeroko komentowane jest zadowolenie ministra zdrowia z ostatnich raportów na temat epidemii. „Sytuacja się stabilizuje. Jesteśmy w takiej fazie, że chyba powoli możemy mieć nadzieję, że to, co jest najgorsze, mamy za sobą” – oświadczył Adam Niedzielski przed kamerami, wzbudzając wśród ekspertów lekkie przerażenie. Latem najważniejsi politycy w państwie tak samo starali się przypodobać umęczonym obywatelom i wiadomo, czym się to skończyło jesienią.
Teraz również warto miarkować słowa, abyśmy zbyt mocno nie poczuli, że epidemia po raz drugi się z Polski wycofuje. Lepiej pogodzić się z jej logiką: gwałtowny wzrost zakażeń dwa tygodnie temu daje dzisiaj smutny efekt w postaci zwiększonej liczby zgonów, wprowadzone wtedy ściślejsze restrykcje mają teraz swoje odbicie w zmniejszeniu liczby nowych infekcji.
Czytaj też: Puste szkoły i galerie. Czemu służą nowe restrykcje?
Duża ulga z powodu dłuższej odporności
Ale pojawiło się coś, co ministra powinno rzeczywiście cieszyć, choć chyba nie zwrócono mu na to jeszcze uwagi. Otóż odebrano sygnały, że odporność na koronawirusa SARS-CoV-2 po przechorowaniu może trwać znacznie dłużej, niż do niedawna sądzono.
Pierwsze badania wskazywały wręcz na zadziwiająco krótki okres naturalnego uodpornienia, nieprzekraczający nawet dwóch–trzech miesięcy.