Po decyzji Głównego Inspektora Sanitarnego, że powiatowe i wojewódzkie stacje sanepidu nie będą już publikowały danych o nowych zakażeniach, odcięto od dostępu do informacji wolontariuszy, którzy trzymali rękę na pulsie i weryfikowali dane zbierane przez państwowe instytucje.
Michał Rogalski z Torunia, który zajmował się tą żmudną pracą już od wiosny i właśnie dzięki niemu (oraz innym współpracującym z nim pasjonatom) dowiedzieliśmy się niedawno o znacznych rozbieżnościach w liczbie raportowanych przypadków zakażeń, był tą decyzją zaskoczony. Zaznaczył nawet, że go w ten sposób upokorzono, odcinając po 225 dniach od dostępu do danych, które zbierał w dobrej wierze i w zastępstwie instytucji państwowych.
Te już dawno powinny pomyśleć o stworzeniu centralnej bazy danych, ale nie powierzchownej ani dziurawej, tylko szczegółowej, na wzór innych krajów, gdzie od początku pandemii nie ma kłopotu z dostępem do informacji. U nas jest dokładnie na odwrót.
Czytaj też: Polak jak Kevin. Na święta sam w domu
Centrala decyduje, centrala kieruje
Nie dość, że najprawdopodobniej to właśnie Michał Rogalski zwrócił uwagę rządowi i Ministerstwu Zdrowia na nieścisłości w raportach – bo bez jego sygnału nikt by ich nie spostrzegł (a może ktoś wolał to ukryć?). Dane, jakie przedstawiał codziennie w mediach społecznościowych, były inspiracją dla wielu lekarzy i naukowców oceniających na bieżąco sytuację epidemiczną.