Splunięcie w twarz społeczeństwa i wyraz ignorancji – tak ekolodzy zaangażowani w obronę Puszczy Białowieskiej przed wycinką nazywają uroczystość, którą ministerstwo środowiska i Lasy Państwowe zorganizowały w siedzibie Białowieskiego Parku Narodowego. Podpisano podczas niej tzw. aneksy do planów urządzania lasu dwóch puszczańskich nadleśnictw: Białowieża i Browsk. Ekolodzy widzą zagrożenie nowym zamachem na jeden z najcenniejszych lasów w Europie, alarmują przed powtórką katastrofy z 2017 r., gdy puszczę haratały kombajny do usuwania drzew – harwestery, a wyjeżdżały z niej tysiące ciężarówek wypełnionych drewnem. Rząd i leśnicy zapewniają, że nic takiego się nie dzieje, jedynie realizują wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Mają związane ręce, aneksy muszą być podpisane i są zgodne z prawem.
Czytaj także: Miażdżący raport UNESCO ws. Puszczy Białowieskiej
Parczek, nie park
Organizacja zarządu polskiego kawałka puszczy jest równie skomplikowana, jak bogata jest jej różnorodność biologiczna, łatwo o konfuzję. W największym skrócie wygląda to tak: ledwie jedna szósta to parczek narodowy (tak, parczek, bo parkiem będzie można go nazwać wtedy, gdy obejmie całą puszczę, a nie jej ogryzek), gdzie prawie niczego ciąć nie wolno, BPN podlega ministrowi środowiska. Pozostałe pięć szóstych jest w gestii trzech nadleśnictw Lasów Państwowych, też podległych ministrowi, to mozaika fragmentów chronionych jako rezerwaty (tnie się tam wyjątkowo) i lasów gospodarczych, gdzie tnie się znacznie więcej, ale też według jasno określonych reżimów ochronnych.