Zamkną czy nie zamkną? Kościoły, dworce kolejowe, urzędy, sądy, biura... Jest jeszcze sporo takich miejsc, w których gromadzą się dziś ludzie (wielu wciąż bez maseczek lub z opuszczonymi pod nosem). Mógłby je objąć lockdown zapowiadany przez doradcę rządu ds. covid i przez samego premiera. Prof. Andrzej Horban wyznaczył podczas rozmowy w Polsat News granicę podjęcia takiej decyzji na 30 tys. zakażeń dziennie. Mateusz Morawiecki przed zapowiadaną na czwartek konferencją w sprawie wprowadzenia ściślejszych obostrzeń bąknął w Wadowicach o potrzebie uwzględnienia kilku parametrów jednocześnie: śmiertelności, zakaźności i wydolności placówek medycznych.
Większość ekspertów z zakresu chorób zakaźnych i epidemiologii nie ma wątpliwości, że zamknięcie Polaków w domach przyniosłoby to słynne już „wypłaszczenie” krzywej nowych zachorowań. Eksperci z dziedziny prawa wypowiadają się natomiast w innym tonie: hierarchia aktów prawnych została postawiona na głowie, przepisy wydane na podstawie doraźnych rozporządzeń nie korespondują z obowiązującymi ustawami. W tej sytuacji twardy, całkowity lockdown pod względem prawnym jest wykluczony. Ale co by dał, gdybyśmy jednak znowu w te święta pozostali w izolacji?
Czytaj też: Kościoły pozostaną otwarte. Jak się zrewanżują?
Nieufni obywatele nie stosują się do zaleceń
Każde zamrożenie kontaktów społecznych zatrzymuje rozwój pandemii. Wirusy namnażają się tylko w organizmie swojego gospodarza i rozprzestrzeniają łatwo między ludźmi, gdy łańcuch powiązań tworzą ciasno przylegające do siebie ogniwa.